czwartek, 30 stycznia 2014

Spalenie Suchedniowa cz. IX

Palisa Wilhelm.
...Nasz major Bernard Klimaszewski uporządkowawszy, jak mógł, swój batalion chciał wysłać jednego z konnych (było ich przy naszym batalionie dziesięciu) do odszukania Czachowskiego, lecz wszyscy wymówili się od tego niebezpiecznego posłannictwa. Wtenczas to major zsiadając z konia rzekł do mnie: „Siadaj pan na moją klacz, jest ona dosyć spokojna i powiezie pana, dokąd będziesz chciał. Jedź pan tam – dodał pokazując ręką, gdzie się mam udać – a mam nadzieje, że Czachowskiego odszukasz”.
Wsiadłszy więc na ową klacz puściłem się słabym kłusem w stronę wskazaną. Zagłębiwszy się w las ciągle w prawo lub w lewo chcąc trafić na ślady naszych. Jakoż po krótkiej chwili usłyszałem
nawoływania, jakoby na koni. Wstrzymałem się więc cokolwiek nadstawiając ucho w stronę, skąd głos dochodził, chcąc dowiedzieć się, azaliż to jest głos polski lub moskiewski. Niezadługo jednakże rozpoznałem głosy polskie, a wkrótce zaraz ujrzałem i czerwieniejące krakuski. Był to Prendowski ze swoją kawalerią, a za nimi zaraz postępował Czachowski. Już ja więc teraz służyłem im jako przewodnik i wkrótce też złączyliśmy się z naszym oddziałem.
Czachowski złączywszy się z naszemi okazał najprzód publicznie swoje niezadowolenie z powodu utarczki, jaką mieliśmy w Suchedniowie, a następnie kazał odejść od lasu, przy którym aż dotąd zostawaliśmy, a rozlokować się na pobliskich wzgórzach piaszczystych, a raczej w tej chwili błotnistych. Gdy rozkaz ten został wykonanym, Czachowski kazał wzgórza opuścić, następnie znów zająć, a w końcu znów opuścić. Przez ten czas, kiedy my bawiliśmy się tu jakąś paradą wojskową Moskale palili nam pod nosem Suchedniów jakby na urągowisko, a wodzowie nasi zdawali się tego nie widzieć.
Tak staliśmy godzin parę, aż wreszcie dano nam znać, że Langiewicz nadciąga z głównymi siłami. I istotnie niezadługo ujrzeliśmy tego jenerała na czele dwóch świeżych batalionów ciągnącego pod Suchedniów. Było to już około godziny 5 po południu, kiedy Langiewicz połączył się z nami. Ustawił on zaraz trzy swoje bataliony poza nami, a sam zwoławszy wyższych oficerów udał się do pobliskiej chałupy na rade wojenną. Rada wojenna przeciągnęła aż po północy, a przez ten czas my wystawieni byliśmy na najprzykrzejsze powietrze. Jednakowo to prawda, wszystkim dokuczała, ale jednakże naszemu batalionowi najwięcej, ponieważ całą noc i dzień byliśmy w ruchu, teraz zaś kilka godzin leżąc na błocie przysypywani ciągle wilgotnym śniegiem, a co najważniejsza o głodzie, czuliśmy się być zupełnie znużeni...
...Około godziny 2 po północy usłyszeliśmy krzyki: „Wstawać! Wstawać!”. Przybył też zaraz i nasz major oznajmiając, że idziemy w marsz. Nasi żołnierze z przekleństwem przyjęli tą zapowiedź. Rada wojenna, która obradowała od godziny 4 wieczór do 2 po północy, uradziła, co następuje: batalion nasz, to jest I ma się udać do Parszowa (mila odległości od Wąchocka), batalion II zostaje w Suchedniowie (2 mile od Wąchocka), batalion III udaje się na dawną naszą kwaterę  do Bodzentyna (3 mile od Wąchocka). Pozostałe zaś dwa bataliony i rezerwę wraz z kawalerią Langiewicz zabrał z sobą do Wąchocka...
...Po wyjściu Klimaszewskiego ze Suchedniowa, Rosjanie podpalili osadę i zabili 5 bezbronnych mieszkańców. W wyniku pożaru spłoneło 47 zabudowań gospodarskich . Podpalono również Berezów i Baranów...
...Z Kielc posuwała się rosyjska kolumna po szosie, składała się z 2 kompanii piechoty, kilku szwadronów dragonów i kozaków. W Suchedniowie był oddział powstańców z 60 ludzi, po żywej i zaciętej utarczce, nasi cofnęli się. Moskale dwóch ujętych jeńców powiesili, i wpadłszy do Suchedniowa, zapalili domy i rzucili się na bezbronnych mieszkańców, mordując nawet kobiety i dzieci. Sceny były tu straszne
...W Suchedniowie kilkadziesiąt domów spalono, a karczmarza i jego żonę przy największych zniewagach i pastwieniu się zamordowano
...A tu i tam dowodził w tym dziele zniszczenia i pierwszy własnymi rękami płonące głownie podkładał – oficer Komorowski, Polak!
W Suchedniowie kozacy wpadali do domów urzędników, rabowali doszczętnie. Panią Nejman, wdowę po urzędniku, tak ciężko ranili w rękę, że odwieziona do szpitala w Kielcach musiała się poddać amputacji. Spalili też między innymi wielki dom na wzgórzu, w którym mieszkał przed laty naczelnik okręgu górniczego Reklewski, krewny mojej matki. W tym domu jako kilkuletnie dziecko widywałam świetne bale, a siedząc pod piecem, spod masy ciemnych loków wielkimi oczami przyglądałam się ludziom...
W czasie, kiedy staliśmy na szosie pod kulami nieprzyjacielskimi, wpadł ku nam konno plackomendant Kozicki, wołając: „Który tu jest Zawisza?” „Ja jestem” – odpowiada jeden z szeregu, około 40-letni człowiek. „Wyjdź z szeregu” – woła Kozicki. Zawisza wychodzi. „Pal mu w łeb!” – rozkazuje Kozicki zwracając się do jednego z naszej gromady, który ze strzelbą pomiędzy kosynierów się zaplątał. Rozkaz nie skutkuje. „Pal mu w łeb, bo ja mu palne!” – woła jeszcze Kozicki, i – znów bez skutku. Wydobywa więc zza pasa pistolet i dwoma wystrzałami kładzie Zawiszę na miejscu. Zawisza upadł na pryzmę kamieni, brocząc krwią ustami. Mówiono, że Zawisza ów wskazywał władzom rosyjskim domy w Suchedniowie, z których górnicy wyszli do powstania, że domy te spalono i za to Zawisza otrzymał przynależną karę. Czy tak było rzeczywiście, powiedzieć nie umiem, ale egzekucja ta, w tak brutalny sposób odbyta, bez sądu, bez wysłuchania winnego, przygnębiające sprawiła wrażenie. Oto człowiek idzie na kule nieprzyjacielskie, a swoi bezczeszczą go i uśmiercają!...

1 komentarz: