Palisa Wilhelm. |
Wsiadłszy więc na ową klacz puściłem się słabym kłusem w
stronę wskazaną. Zagłębiwszy się w las ciągle w prawo lub w lewo chcąc trafić
na ślady naszych. Jakoż po krótkiej chwili usłyszałem
nawoływania, jakoby na koni. Wstrzymałem się więc cokolwiek nadstawiając ucho w stronę, skąd głos dochodził, chcąc dowiedzieć się, azaliż to jest głos polski lub moskiewski. Niezadługo jednakże rozpoznałem głosy polskie, a wkrótce zaraz ujrzałem i czerwieniejące krakuski. Był to Prendowski ze swoją kawalerią, a za nimi zaraz postępował Czachowski. Już ja więc teraz służyłem im jako przewodnik i wkrótce też złączyliśmy się z naszym oddziałem.
nawoływania, jakoby na koni. Wstrzymałem się więc cokolwiek nadstawiając ucho w stronę, skąd głos dochodził, chcąc dowiedzieć się, azaliż to jest głos polski lub moskiewski. Niezadługo jednakże rozpoznałem głosy polskie, a wkrótce zaraz ujrzałem i czerwieniejące krakuski. Był to Prendowski ze swoją kawalerią, a za nimi zaraz postępował Czachowski. Już ja więc teraz służyłem im jako przewodnik i wkrótce też złączyliśmy się z naszym oddziałem.
Czachowski złączywszy się z naszemi okazał najprzód
publicznie swoje niezadowolenie z powodu utarczki, jaką mieliśmy w
Suchedniowie, a następnie kazał odejść od lasu, przy którym aż dotąd
zostawaliśmy, a rozlokować się na pobliskich wzgórzach piaszczystych, a raczej
w tej chwili błotnistych. Gdy rozkaz ten został wykonanym, Czachowski kazał
wzgórza opuścić, następnie znów zająć, a w końcu znów opuścić. Przez ten czas,
kiedy my bawiliśmy się tu jakąś paradą wojskową Moskale palili nam pod nosem
Suchedniów jakby na urągowisko, a wodzowie nasi zdawali się tego nie widzieć.
Tak staliśmy godzin parę, aż wreszcie dano nam znać, że
Langiewicz nadciąga z głównymi siłami. I istotnie niezadługo ujrzeliśmy tego
jenerała na czele dwóch świeżych batalionów ciągnącego pod Suchedniów. Było to
już około godziny 5 po południu, kiedy Langiewicz połączył się z nami. Ustawił
on zaraz trzy swoje bataliony poza nami, a sam zwoławszy wyższych oficerów udał
się do pobliskiej chałupy na rade wojenną. Rada wojenna przeciągnęła aż po
północy, a przez ten czas my wystawieni byliśmy na najprzykrzejsze powietrze.
Jednakowo to prawda, wszystkim dokuczała, ale jednakże naszemu batalionowi
najwięcej, ponieważ całą noc i dzień byliśmy w ruchu, teraz zaś kilka godzin
leżąc na błocie przysypywani ciągle wilgotnym śniegiem, a co najważniejsza o
głodzie, czuliśmy się być zupełnie znużeni...
...Około godziny 2 po północy usłyszeliśmy krzyki:
„Wstawać! Wstawać!”. Przybył też zaraz i nasz major oznajmiając, że idziemy w
marsz. Nasi żołnierze z przekleństwem przyjęli tą zapowiedź. Rada wojenna,
która obradowała od godziny 4 wieczór do 2 po północy, uradziła, co następuje:
batalion nasz, to jest I ma się udać do Parszowa (mila odległości od Wąchocka),
batalion II zostaje w Suchedniowie (2 mile od Wąchocka), batalion III udaje się
na dawną naszą kwaterę do Bodzentyna (3
mile od Wąchocka). Pozostałe zaś dwa bataliony i rezerwę wraz z kawalerią
Langiewicz zabrał z sobą do Wąchocka......Po wyjściu Klimaszewskiego ze Suchedniowa, Rosjanie podpalili osadę i zabili 5 bezbronnych mieszkańców. W wyniku pożaru spłoneło 47 zabudowań gospodarskich . Podpalono również Berezów i Baranów...
...Z Kielc posuwała się rosyjska kolumna po szosie, składała się z 2 kompanii piechoty, kilku szwadronów dragonów i kozaków. W Suchedniowie był oddział powstańców z 60 ludzi, po żywej i zaciętej utarczce, nasi cofnęli się. Moskale dwóch ujętych jeńców powiesili, i wpadłszy do Suchedniowa, zapalili domy i rzucili się na bezbronnych mieszkańców, mordując nawet kobiety i dzieci. Sceny były tu straszne…
...W Suchedniowie kilkadziesiąt domów spalono, a karczmarza i jego żonę przy największych zniewagach i pastwieniu się zamordowano…
...A tu i tam dowodził w
tym dziele zniszczenia i pierwszy własnymi rękami płonące głownie podkładał –
oficer Komorowski, Polak!
W Suchedniowie kozacy wpadali do domów urzędników,
rabowali doszczętnie. Panią Nejman, wdowę po urzędniku, tak ciężko ranili w
rękę, że odwieziona do szpitala w Kielcach musiała się poddać amputacji.
Spalili też między innymi wielki dom na wzgórzu, w którym mieszkał przed laty
naczelnik okręgu górniczego Reklewski, krewny mojej matki. W tym domu jako
kilkuletnie dziecko widywałam świetne bale, a siedząc pod piecem, spod masy
ciemnych loków wielkimi oczami przyglądałam się ludziom...
…W czasie, kiedy staliśmy na szosie pod kulami
nieprzyjacielskimi, wpadł ku nam konno plackomendant Kozicki, wołając: „Który
tu jest Zawisza?” „Ja jestem” – odpowiada jeden z szeregu, około 40-letni
człowiek. „Wyjdź z szeregu” – woła Kozicki. Zawisza wychodzi. „Pal mu w łeb!” –
rozkazuje Kozicki zwracając się do jednego z naszej gromady, który ze strzelbą pomiędzy
kosynierów się zaplątał. Rozkaz nie skutkuje. „Pal mu w łeb, bo ja mu palne!” –
woła jeszcze Kozicki, i – znów bez skutku. Wydobywa więc zza pasa pistolet i
dwoma wystrzałami kładzie Zawiszę na miejscu. Zawisza upadł na pryzmę kamieni,
brocząc krwią ustami. Mówiono, że Zawisza ów wskazywał władzom rosyjskim domy w
Suchedniowie, z których górnicy wyszli do powstania, że domy te spalono i za to
Zawisza otrzymał przynależną karę. Czy tak było rzeczywiście, powiedzieć nie
umiem, ale egzekucja ta, w tak brutalny sposób odbyta, bez sądu, bez
wysłuchania winnego, przygnębiające sprawiła wrażenie. Oto człowiek idzie na
kule nieprzyjacielskie, a swoi bezczeszczą go i uśmiercają!...
To były ciężkie czasy...
OdpowiedzUsuń