poniedziałek, 27 stycznia 2014

Marsz powstańców na Suchedniów cz. VI

Barzykowski Stanisław.
...W nocy z dnia 1 na 2 lutego 1863r., śpiąc jak zwykle w kwaterze majora poczułem nagle, iż mnie ktoś porusza. Otworzywszy oczy ujrzałem przed sobą ordynansa, który oświadczył mi, że posłaniec od jenerała przybyły chce się jak najprędzej zobaczyć z majorem. Zerwałem się więc natychmiast, a obudziwszy majora, wspomnianego posłańca przedstawiłem mu.  Posłaniec wydobył papier i podał go majorowi. Był to rozkaz jen. Langiewicza do wymarszu na Suchedniów w pomoc Czachowskiemu. Po kilku chwilach milczenia major skończywszy czytanie listu, obrócił się do mnie i rzekł: „Zbudzić wszystkich i przygotować się do wymarszu”.

Opuściłem kwaterę majora po otrzymaniu tego rozkazu i udałem się najprzód do kwatery kapitanów, których zbudziwszy rozkaz majora zakomunikowałem, następnie zbudziłem wszystkie plutony, zalecając wszędzie pośpiech i porządek. Przez dwie godzin przeszło trwały przygotowania i dopiero o godzinie 3 po północy stanęliśmy gotowi na rynku. Major w towarzystwie przewodników stanął na czele kolumny i zakomenderował: „Marsz!”. Ciągnęliśmy bardzo wolno, gdyż noc była nadzwyczaj ciemna, a droga straszliwie błotnista – w prawo tylko od siebie widzieliśmy straszliwą łunę pożaru z zapalonych przez Moskali siółpolskich. Szliśmy ciągle wolno drogą prowadzącą do Suchedniowa, przez który Moskale prowadzić mieli rekrutów polskich.
O godzinie 7, kiedy świtać zaczęło, znaleźliśmy się na drodze wychodzącej z lasu, który właśnie przechodziliśmy, a która szła już dalej otwartym polem wprost do Suchedniowa. Zatrzymaliśmy się w tym miejscu, patrząc na Suchedniów, który leżąc niżej od nas widziany był jak na dłoni. Na próżno obserwowaliśmy przez chwilę, czy nie ujrzymy tam naszych pod dowództwem Czachowskiego, ale grobowe milczenie dawało nam poznać, że niemasz tam nikogo. Zaczęliśmy się naradzać, co począć, gdyż obawialiśmy się zasadzki. Ja radziłem, aby wziąwszy się w prawo ciągnąć brzegiem lasu jak najbliżej Suchedniowa i tam od kolonistów zasięgnąć języka. Rada ta przyjęta została tym bardziej, gdy kilku wieśniaków przybyłych oświadczyło nam z płaczem, że Moskale przed paru godzinami przechodzili tędy, rabując wszystkie chałupy włościańskie, że bili się z naszymi, którzy tu nocowali, i że następnie i nasi, i Moskale gdzieś poszli.
Po otrzymaniu tych wiadomości major natychmiast kazał zejść na prawo do lasu sadzać, że może tam i Czachowskiego odszuka. Ciągnęliśmy więc brzegiem mając ciągle Suchedniów na oku, a przez ten czas nasi konni penetrowali okolice w rozmaitych kierunkach. Doszedłszy do kolonii opuściliśmy las wychodząc na otwarte pole, pomiędzy chałupy kolonistów, lecz tu ani żywego ducha nie znaleźliśmy, wszystkie bowiem chałupy były opuszczone. Weszliśmy więc na drogę podsuwając się wolno i ostrożnie pod Suchedniów, gdy wtem ujrzeliśmy człowieka biegnącego do nas z lasu i dającego nam ręką znaki, aby się zatrzymać. Zatrzymaliśmy się więc chwile czekając na przybywającego, który przybiegłszy opowiedział, że Czachowski zrobił rano zasadzkę na Moskali, że bił się tam z dragonami, położył im kilkudziesięciu trupem, lecz gdzie by się obecnie znajdował, nie wie. Powiedział nam również, że Moskale stanęli obozem na szosie idącej od Suchedniowa do Bzina w miejscu, gdzie ta przechodzi przez las, i że zostawili silną załogę w Suchedniowie, która zamknęła się w jednym dużym, nowym domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz