poniedziałek, 18 maja 2015

Suchedniów literacki (5)

Znacznie bardziej oryginalną i literacką postacią na serio był daleki powinowaty Kąkolewskiego, poeta i regionalista, malarz, leśnik i pijak tyleż liryczny co tragiczny Jan Gajzler (1891-1940). Janowi Gajzlerowi należy się osobny szkic, ponieważ potencjałem pisarskim przerósł wszystkich innych piszących a urodzonych w Suchedniowie, choć nie dane mu było się w pełni zrealizować. Tym samym o Janie Gajzlerze być może napisze przy stosowniejszej okazji, gdyż od dawien dawna wiadomo, że nic tak nie psuje dobrego smaku jak zachwianie proporcji.
Pierwszym rdzennie suchedniowskim literatem, który się wybił na literacką wielkość w skali ponad regionalnej okazał się Ryszard Miernik. Urodził się dawno, nawet bardzo dawno w tej innej epoce: 21 III 1929 w Suchedniowie, a konkretnie na Błocie, dziś to ulica Żeromskiego. Syn woźnego z sierocińca, wyrósł z wyrobniczego krzepkiego korzenia. Małorolna wieś i okoliczne robotnicze miasteczko z ambicjami kurortu, idealizowane bo pańskie harcerstwo oglądane zza sztachet przez dziecko z biednej rodziny, wojna na peryferiach, partyzancka legenda literacko go ukształtowały jako literata. W ludowej rzeczywistości wysferzył się, wyedukował na Wybrzeżu, i w Krakowie. Po prowincjonalnej belferce poszedł w urzędy, zagalopował się w entuzjazmie dla socjalizmu.  Jak się to mówiło w minionym okresie został animatorem kultury, wielu wypromował z literackich średniaków, ale na nikogo wybitnego nie wyłuskał. Komuszył, nawet stołków na wysokim szczeblu się dochrapał,  w wojewódzkich Kielcach się korzystnie osadził, ale bez przesady, w żaden sposób nie ześwinił się. Z latami odnalazł w sobie ożywcze zasoby chłopskiego sceptycyzmu. Prawie do końca żwawy, buńczuczny polemista, kipiący pomysłami, niestrudzony poszukiwacz miejscowych tajemnic, i łowca „wędrujących kamieni”, generalnie chodząca encyklopedia Suchedniowa i okolic. Rzeźbiarz plenerowy, jak z cepeliowskiej widokówki; pokaźny, rozwichrzony w terenie,bardzo artystowski w wersji plebejskiej.
Ale nie za to go najbardziej cenimy. Miernik poetą? Nie mogę oceniać jakości jego poezji, gdyż  nigdy nie napisałem recenzji z książki poetyckiej. Zatem nie mogę kwalifikować czy był dobrym czy złym poetą, ale mogę napisać czy mi podobała czy nie jego poezja? Polubiłem te jego wiersze liryczno- doraźne ale szczere np. „Zalewajka u Jurka Fronczyka”, takie od kumoterskiego serca wychodzące. Napisał ważną i przejmującą elegię „Pieśń o Michniowie”
Miernik  z samego tytułu kwoty publikacji ma  swoje ugruntowane miejsce w panteonie suchedniowskim.  Jego fabularyzowane wspomnienia nie przekonywały mnie, ale zachowały wartość faktograficzną. Są dla wielu z Suchedniowa potrzebne, bo terapeutyczne. Pozostanie autorem najbardziej z tych bezpośrednio suchedniowskich opowieści, gawęd bliskich czytankowych zapisom z chudego dzieciństwa, np. „Blaszanego Orzełka”. 
Kilka wierszy Ryszard Miernik opublikował w bydgoskim Akancie, gdy byłem sekretarzem redakcji, w Akancie zamieścił parokrotnie krótkie teksty polemiczne. Podczas moich podwileńskich czasów w dwutygodniku wileńskich Polaków „Nasz Czas” pojawił się w okienku poetyckim.
Na facebooku krótka wiadomość przyszła do Hiszpanii: w Kielcach 11 marca 2013, w poniedziałek zmarł Ryszard Miernik.
Jego rzeźby, cechowało je coś bardzo indywidualnego, ta osobista szorstkość i skrótowość przemawiały do mnie. Towarzysko spotkaliśmy się, nie za często ale czasem, może dlatego, że ja jestem piwny od praskich czasów, a on bywał mocniejszy trunkowo.
W oko w oko sprawdzał się jako interesujący rozmówca. Dużo wiedział o regionie, ale bywał monotematyczny, wciąż kręcił się i dreptał wokół jednego kamyka. W lekturach zatrzymał się na latach 70-tych. Miał fantazję, potrafił zaripostować celnie i boleśnie.
Ujawniał się Ryszard Miernik liryczny, także w życiu. Odbyliśmy bohemistyczne wypominki listopadową nocą nad mogiłą suchedniowskiego poety-liryka Jana Gajzlera. Potem, oddalaliśmy się jeden od drugiego. Z powodu „różnicy potencjałów”
Był kimś, był indywidualnością bujną i był sobą, także w rozwichrzeniu i w dąsach, pretensjach.  Przypominał mi zagończyka z kompanii Pana Kmicica. Będzie bardzo brakować w mizernym krajobrazie kieleckiej literatury: jego fumów, jego hamletyzowania: palić nie palić, jego swetrów, jego burczenia, jego brody i tego jedynego szelmowskiego błysku w oku, a chyba najbardziej: jego dyscyplinującego pytania: ty znałeś przecież Heńka Miernika, tego łysego z Wieprzki?
(tekst: Tadeusz Zubiński - Radostowa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz