sobota, 16 maja 2015

Suchedniów literacki (3)

Tadeusz Zubiński.
Zacznę od przysłowiowego pieca. Prawdziwym pancernikiem pośród armady piszących rodem lub okolic Suchedniowa był Gustaw Herling- Grudziński- Ostatni Trędowaty. Moim zdaniem nie z racji talentu lub literackich dokonań ale rozgłosu.
Faktycznie obaj mieszkaliśmy w pięknym miejscu- również zgadzam się w 100% z herlingowską deklaracją– i jego rozróżnieniem pomiędzy literatem a pisarzem. Cóż jedno co można to przywołać biblijne pouczenie: wielu jest w tej mierze powołanych a wyjątkowo mało wybranych. Wielu powołanych- to literaci- mało wybranych- to pisarze. Również, zgadzam się z nim w jego jednoznacznie krytyczniej ocenie mizerii „Pieska Przydrożnego”- Miłosza. Sam Herling osobowość bardzo upozowana: rezoner, egotysta totalny, patologiczny mnożyciel autocytatów. Aż zanadto w jego pisaniu dydaktycznej waty, warsztatowo drażniący lucernam olet, permanentnie stęka, mizdrzy się, gargantuicznym patosem wypomadowane czyni nabożne miny co i raz przybiera za mędrca, osadzając się na coraz wyższym tronie. Nie przepadam za taką nadętą prozą profesorką, którą uprawiał, styl wymęczony, przyciężki podpadający w programowe mętniactwo, słowem idealny nudnik- nader celne określenie Kisiela.
Herling- znaczny i konsekwentny mistyfikator własnego życiorysu miał się urodzić  w Suchedniowie, zatem mój sąsiad osobisty, choć nie do końca, gdyż on w Suchedniowie urodził się a jakoś tak okazjonalnie- i w miarę potrzeb- ja na stałe czyli banalnie. O jego dzieciństwie wiem sporo i tak od kuchni, bo z domu, prozaicznie- mój ojciec był kolegą i to dosłownie Gustawa ze szkolnej ławy. Herling tak hołubiący region jako realista szkolnych błędów rzeczowych się nie ustrzegł np. przypisał klasztor na Świętym Krzyżu Bernardynom i to poszło w katolickim wydawnictwie, u Dominikanów w Poznaniu- opowiadanie Wieża. Jego przebojowy starszy brat Maurycy jako cywilista wyróżniający się w warszawskiej palestrze dwukrotnie zajmował wysokie stanowiska w ministerstwie sprawiedliwości, w roku 1945 współtworzył na komunistyczną modłę sądownictwo a po roku 1956 uzdrawiał je odgórnie po dobie błędów i wypaczeń, zmarł piastując stanowisko sędziego Sądu Najwyższego. Obu nas mierziła i mierzi paraliteracka paplanina o pęczaku, na który to tak popularny i popłatny u nas proceder tak oburzał się Leopold Buczkowski. Jestem pisarzem zła- tak się efektownie zdeklarował Herling. A jednak był przywiązany do słynnego zdania Dostojewskiego- Nie można żyć bez nadziei.  Rekwizyty, a jakże życie w prawdzie- ideał czy jedynie nakaz?  Nader często, ba bez umiaru penetrujący jednostronnie własną jaźń, pogromca immanentnego zła, wyrażał tęsknoty modelowe do prawd niezmiennych silnie zakorzeniony w stylistyce i metaforyce biblijnej. Zewnętrznie paw, jak się on  tokował, jak szeroko i dramatycznie ogon samochwalca rozpościerał, jak się zamulał egzegezą własnym tekstów, jak się  wypiętrzał, jakie sploty myślowe wyrabiał. Co i raz stylizował się na Polszczyznę archaiczną, co nawet dodaje smaku ale niestety akademicka- ten drugi epitet jest zarazem przyganą, decorum statyczne nader wyzierało, ale swych akolitów dochował się licznych i namiętnych, obdarzonych tak zwaną „świętą cierpliwością”. GH-G był pysznie tęgim snobem, z wprost gargantuiczną lubością opiewał swoje zażyłości z możnymi tego świata.
Ale brakowało mu tej arystokratycznej rycerskości i przyrodzonej artystycznej fantazji, które to dwie zalety łagodzą bufonadę i tonują pustosłowie. Zwyczajnie literacki frak na nim nie leżał.
Miałem okazję poznać go osobiście, ale nie skorzystałem, bo trzeba było wykonać parę zabiegów tzw. natury logistycznej, ale znał go za to doskonale mój ojciec. Jak wspomniałem: razem chodzili  do jednej klasy. Mój ojciec nie miał najlepsze zdania o Geclu- pod takim imieniem Gustaw- wyłącznie jako Herling[2]- figurował w szkolnym dzienniku  Ale jak na żydowskie dziecko Gustaw był kiepski z matematyki, z polskiego też się nie wyróżniał, ale materialnie wiodło mu się dobrze. Ojciec Gustawa miał głowę do interesów, wtedy się mówił cwanie kręcił kiepełą, w ogóle postać ojca Gustawa Józefa nabiera mrocznych wymiarów, mnożą się wokół niego niedomówienia i niejasności, skąd aż takie pieniądze? Dlaczego Herling nie odwiedził Suchedniowa?
Gdy go o to pytano- malowniczo zasępiał się i enigmatycznie kluczył, coś dywagował, że serce mu szwankuje itp., a przypilany ostro ucinał: że nie chce się zranić. Jednak przynajmniej w warstwie nostalgicznej najwyraźniej ciągnęło go w stronę krainy dzieciństwa i pierwszej młodości, a jednocześnie ogarniała go trwoga na myśl, że mogą go porazić złe wspomnienia, że sam nadszarpnie własny mit księcia niezłomnego. I tu jak w paru podobnych sytuacjach dała znać natura Herlinga– nic nie drążyć do końca, preferował bardziej sprawnie wykreowany i komercyjnie wydajny mit niż zgrzebne dla niego sarmackie realności. Znamienne, tak liczni egzegeci twórczości i osoby Herlinga szerokim łukiem omijają jak dotąd Suchedniów.
[2] Więcej szczegółów o otoczeniu rodzinnym Gustawie Herlingu, w tym bardzo te nie  poprawne polityczne między innymi o pochodzeniu drugiego członu nazwiska suchedniowskiego pisarza z Neapolu można znaleźć w pracy Ryszarda Miernika – Suchedniów, Kielce 1992, np. strona 49
(tekst: Tadeusz Zubiński - Radostowa).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz