środa, 23 stycznia 2019

WSPOMNIENIA ANDRZEJA KOSTYRKI O SUCHEDNIOWIE (6)

Nauczyciele.
W życiu wiele się przenosiłem - zmieniłem wiele miejsc zamieszkania, szkół i później pracy. Z Peckowskiej romantycznej „preparandy” na Sokolicy, w ciągu następnego roku szkolnego przenieśliśmy się do pięknej nowej szkoły Nr 1 na Pasterniku, zbudowanej  z funduszu budowy szkół, w ciężkich jakoby czasach międzywojennych. Pasternik wiąże mi się w pamięci ze zgryźliwą panią Niwińską, która była wychowawczynią w IV i V klasie (do klasy chodziłem razem z jej córką Aliną, ale nikt jej nie lubił bo donosiła swojej mamie na chłopaków i była złośliwa, jak jej mama).
Swoich kolejnych nauczycieli raczej lubiłem - wprawdzie pan Schramm dał mi raz dwóję w dużym zakrętasie, za napisanie „pan Bóg” przez małe „p” (wiele lat później powiedziała mi mama, że tata był w tamtym czasie prezesem miejscowej Spółdzielni Spożywców „Społem”, zakwestionował zakupy wesołego pana Schramma, obarczonego liczną rodziną i chorowitą żoną, że są zbyt rzadko spłacane: w tym sklepie kupowało się na kredyt, „na książeczkę”, ale płacić należało co najmniej raz w miesiącu; mama powiedziała że ta moja dwója była zemstą pana S; może to była i prawda, bo właściwie nigdy wtedy nie robiłem błędów ortograficznych), ale dawał mi też i piątki w spiralnym zakrętasie. Pamiętam, że raz w kinie, na cały głos chwalił się, że jego syn Feliś jest najlepszym uczniem w klasie piątej (ja byłem innego zdania, bo Feliś chodził do klasy razem z moją siostrą Hanią, którą uważałem za najmądrzejszą uczennicę na świecie; Hania nie odwzajemniała mi się tym samym, przeciwnie - razem z Halinką Osełkiewicz, córką kolegi taty, patrzyły się na mnie znad zadartych wyniośle nosów; Halina dodatkowo szczyciła się bliskim ponoć pokrewieństwem z Władysławem Rejmontem, laureatem nagrody Nobla).
Pani Niwińska miała natomiast męża (chyba niedługo po tym, jak go poznałem, umarł), pięknie jeżdżącego na łyżwach, na zamarzniętej małej sadzawce blisko ich domu, przy drodze do szkoły na Pasterniku; umiał pięknie tańczyć na lodzie. W sadzawce tej żydzi przed wojną hodowali koszerne karpie i karasie, karmione czerwiami much lęgnących się na zawieszonym na wodą mięsie wołowym.
Panią Niwińską oszukałem kiedyś; „psychologicznie” zgłosiłem się, nie mając napisanego opowiadania; myślałem, że mnie nie wywoła, wiedząc, że zawsze odrabiam lekcje i bardzo często zgłaszam się do odpowiedzi. A tu, masz babo placek, kazała mi przeczytać opowiadanie. Brnąc dalej, tekst zaimprowizowałem z głowy i udawałem, że czytam. I byłoby wszystko w porządku, gdyby nie mój przyjaciel, Staś Kałuża; chłopisko  nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. I wszystko się wydało. Miałem żal, że Pani nie doceniła właściwie mojej inteligencji, a wyraziła oburzenie, że „jeszcze się zgłasza!” Coś tam oberwałem.
Moi przyjaciele w początkowym okresie nauki w szkole podstawowej: Staś Kałuża, kolega z ławki szkolnej i potem z kółka ministrantów; syn listonosza, utykał na jedną nogę (krótszą). Bardzo się lubiliśmy, mieliśmy sobie niezwykle dużo do opowiedzenia - na każdy temat; Stefan Karpiński, ładny chłopak, poważny, wysoki, przystojny, choć później miał częściowo unieruchomione przez paraliż oko; łagodny Zygmuś Pomocnik, umarł gdzieś w 1938 roku, miał 10 lat. Przed samą przyjaźnią ze Stefkiem pobiłem się, (co nie przeszkodziło późniejszemu rozwojowi przyjaźniejszych stosunków), ale oberwałem od niego mocno; chyba pozazdrościłem sukcesów na tym polu mojemu starszemu bratu, dzielnemu zabijace.
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz