czwartek, 31 stycznia 2019

WSPOMNIENIA ANDRZEJA KOSTYRKI O SUCHEDNIOWIE (14)

Ulica Bodzentyńska.
Po odejściu jednostki stacjonującej pierwszego dnia na kwaterze stwierdziliśmy, że z pokoju taty znikła pamiątkowa mapa Polski (dalece nie wystarczająca dla świetnie wyposażonej niemieckiej armii) i, co bardziej przykre, piękny, nastrojowy, chyba impresjonistyczny obrazek, jedna z nielicznych pamiątek taty po jego rodzinie. Był na pewno wartościowy, nie tylko ze względów sentymentalnych.

Odtąd sprawy potoczyły się w zawrotnym tempie. Niemieckie wojska ciągnęły na północ. W tamtym czasie poszedłem razem ze Stasiem, Stefanem, Andrzejem (Anunem) Wojakowskim rozpalić ognisko (dla pieczenia kartofli) na polu „pod Kościołem” - tam, gdzie tak jeszcze niedawno zebraliśmy piękne plony (zżerane teraz przez niemieckie konie - tak, tak - Niemcy też używali końskich podwód w taborach).
Piekliśmy kartofle w popiele, paliliśmy papierosy, dużo papierosów: „damskie”, „egipskie”, „sporty”; czuliśmy się bardzo dorośli. Nad głowami przelatywały co i rusz obładowane bombami samoloty; ciągnęły na północ. Znaczy: Warszawa broni się jeszcze. Przez popołudnie wypaliłem co najmniej 25 papierosów. No cóż, „kuracja” była prawidłowa: w nocy torsje, bardzo wysoka gorączka, ostry rozstrój żołądka...
W końcu października zaczął się rok szkolny 1939/40, jeszcze w szkole na Pasterniku. Najbardziej rzucającymi się w oczy zmianami była ogromna flaga niemiecka z „Hackenkreuz” zawieszona na maszcie przed szkołą; a także to, że z klas znikły koleżanki i koledzy żydzi (choć wtedy jeszcze nie było getta) oraz, że nauka niemieckiego stała się przedmiotem obowiązującym. Podjął się jej miejscowy nauczyciel, Ukrainiec, pan Soroka...
W roku szkolnym 1940/41 uczęszczałem do wcześniej nieplanowanej VII klasy szkoły podstawowej (przed wojną do I klasy gimnazjum szło się po 6 klasach szkoły podstawowej). Niemcy zajęli piękny budynek naszej nowej szkoły na Pasterniku - zagnieździliśmy się na ul. Bodzentyńskiej, za posterunkiem policji w zabytkowym domku, przedwojennej siedziby ZHP...
W 1942 roku zacząłem się też uczyć języka angielskiego, razem z synem sekretarza nadleśnictwa - Jurkiem Piaseckim (moim kolegą z kółka ministrantów, po wojnie proboszczem na Żuławach koło Gdańska) i Danusią Brodziakówną - bardzo brzydulowatą córką, pięknej bardzo pani naczelnikowej pocztowej, „najpiękniejszej w całej wsi”. Naszą nauczycielką była panna Wołodkowicz z Warszawy, „przechowująca” się gdzieś od 3 roku wojny w Suchedniowie; niestety mając fatalną wymowę, miała chyba tu monopol na angielski. Przerobiliśmy z nią razem podręczniki Korzeniowskiego do I i II klasy gimnazjum, a potem patronowała nam w czytaniu książek „O krasnoludkach i sierotce Marysi” Konopnickiej oraz „The ring of Toth” C. Doyle’a. (W Suchedniowie przeżyła wojnę, w początku lat pięćdziesiątych mignęła mi gdzieś z daleka w Warszawie, pochylona lekko do przodu, krótkowzroczna, piegowata, stonowana na żółto i ubrana w swój nieśmiertelny płaszcz z jasnobrązowego flauszu).
W zimie 1941 roku „zamknięto” ulicę Handlową w Suchedniowie. Była to niewielka uliczka, zamieszkała przez biedotę żydowską, zajmującą się drobnym handlem i rzemiosłem. W początkowym okresie mieszkańcy mogli jeszcze wychodzić w poszukiwaniu  pracy czy zakupów, ale dostęp z zewnątrz był bardzo ograniczony; na utworzonych rogatkach wartowali podporządkowani Niemcom policjanci żydowscy.
Do Suchedniowa przywieziono także i zasiedlono na ulicy Handlowej wielu żydów z innych, nawet całkiem odległych dzielnic kraju. Była na przykład pani Goldberg z trójką małych dzieci, wysiedlona aż z okolic Skępego w pobliżu Płocka (mama, która urodziła się w Lipnie na ziemi płockiej, bardzo się z nią zaprzyjaźniła; przed ostatecznym całkowitym zamknięciem getta w Suchedniowie, pani Goldberg ze swymi maluchami przychodziła do nas prawie codziennie, zawsze znajdowały się dla nich talerze gorącej zupy, świeży domowy chleb, a na wiosnę i w początku lata, pieląc grządki w ogródku, ci biedni ludzie mogli zbierać sobie świeże warzywa).
W sąsiedztwie, na ul. Bodzentyńskiej u pani Nowickiej zamieszkała wysiedlona z wcielonej do Reichu Łodzi, zamożna pani Weinberg z kwitnąco piękną czarnulką, córką Maszą i synem, młodzieńcem o wojowniczym usposobieniu. Na Maszę spoglądał z upodobaniem wujek Piotr, podobała mu się. Jednak młodzi mieli radykalne poglądy, byli żarliwymi zwolennikami polityki ZSRR.
Trochę dalej, u skrętu z Bodzentyńskiej w ulicę Mickiewicza, mieszkali pp. Bergmanowie z dziećmi, Jankiem i Celinką. (Pan Bergman był krewnym właścicieli młyna w Suchedniowie, pp. Warszawskich). A rodzina współwłaścicieli tegoż młyna, Herlingów-Grudzińskich mieszkała w willi w lesie na Pasterniku. Nie wolno im było jednak opuszczać miejsca zamieszkania.
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz