piątek, 25 stycznia 2019

WSPOMNIENIA ANDRZEJA KOSTYRKI O SUCHEDNIOWIE (8)

Suchedniów.
Nie potrafię ułożyć w pełni chronologicznego ciągu obrazów dzieciństwa i młodości. Właściwie widzę je jako fragmenty żywych obrazów. Na przykład śliczne, czyste (na prawdę przed wojną ludzie jakoś lepiej niż teraz dbali o czystość ulic) ulice Suchedniowa skojarzyły mi się na zawsze z listopadowym, rozświetlającym je słońcem, 11 listopada, chyba 1938 roku i biało-amarantowymi chorągiewkami.

Piękne bardzo było również  Święto 3 Maja - bo dochodziła do tego młoda zieleń wiosny. Zabawne, kolorystykę przedwojennego Suchedniowa wzbogacały również  płoty wzdłuż ulic, pomalowane na zarządzenie premiera Sławoja Składkowskiego...
Pamiętam taką akademię 12 maja 1938, w rocznicę zgonu Pana Marszałka. Był wieczór, w pobliżu krzyża lotników w miejscu katastrofy samolotu wojskowego, pod lasem, opodal stacji kolejowej w Suchedniowie, wieczorna akademia organizowana przez miejscową drużynę „Strzelca” i młodzież szkolną. Piękna pogoda, chór szkolny śpiewał pieśni legionowe.
Przemawiał pan Kubiczek, kierownik naszej szkoły nr 1, potem zarządzono minutę ciszy. I nagle ciszę zniweczył wrzask Kazika Gosudarskiego, tego z piekła rodem syna policjanta. Wlazł na sosnę i - celowo fałszując, bo głos miał zupełnie dobry - śpiewał: „...my pierwsza brygada,  Piłsudskiego dziada...”. Nie mogło być większego świętokradztwa, skandal był okropny, chyba wszyscy podzielali oburzenie. Można mi wierzyć, albo nie. (Tak się czasem zastanawiam, czy mój Krzyś był na tej akademii, czy też nie)...
W tym „miejscu na ziemi” czuliśmy, że jesteśmy u siebie. Odwiedzało nas i przyjeżdżało do nas wiele ludzi: koledzy, znajomi, krewni, dzieci, dorośli. Maciek Łasiewicki, syn nadleśniczego, niechętnie widziany był u nas przez mamę, ze względu na bardzo złą sławę - łobuziaka i próżniaka. A jednak był to inteligentny chłopiec, o niezwykłej urodzie, odziedziczonej po ojcu chorym na suchoty, szefie mojego taty;  (pan Łasiewicki chodził całymi dniami po polach, stale gryząc pestki słonecznika; umarł któregoś letniego dnia w 1938 lub 1939 roku - w wieku 41 lat, doskonale pamiętam, bo myślałem, że był taki stary; śmierć miał ładną, bo krwotok wystąpił na rozkwieconej łące, niedaleko od swojego i naszego domu ).
Maciek był  przy tym podobny także do swej matki i nieładnej siostry. Mieszkali jeszcze dość długo w nadleśnictwie, po śmierci pana Ł. Czy M. wywierał na nas zły wpływ? Na pewno jednak nie, uczyliśmy się raczej dobrze i nie zawsze zdołał nas wyciągnąć na włóczęgę po polu i łąkach, czy na łowienie ryb - w kosz, w rękę - w bogatej w ryby rzece Kamionce.
Nie goniła mama natomiast okrąglutkiego albinosa, o jasnoniebieskich oczach i białych włosach, Jurka Janusza Piaseckiego, syna sekretarza z nadleśnictwa. Nie był on tak całkiem grzeczny, pomimo tego (a może dlatego), że był ministrantem, ale mama wyczuła w nim zapewne przyszłego księdza (po ukończeniu po wojnie seminarium w Pelplinie był księdzem na Żuławach Gdańskich).
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz