Ulica Warszawska. |
Oczywiście, wujek konspirował w AK, lecz o tym nie
mogłem mieć zielonego pojęcia. Któregoś poranka mieszkańcy Suchedniowa
zobaczyli, że wszystkie drogowskazy zostały zamalowane czarną farbą, dla
utrudnienia Niemcom poruszania się w terenie. Zrobiło to miejscowe AK, a wujcio
był tego dnia szczególnie zadowolony z siebie. Władze niemieckie wpadły w
furię, dały 24-godzinny termin na doprowadzenie wszystkich drogowskazów do
normalnego stanu i nakazując zrobić to zatrzymanym panom z „elity
intelektualnej” miasteczka (pracownicy banku, gminy, tartaku, nadleśnictwa,
poczty, apteki...). Na biednych, podtatusiałych już ludzi padł blady strach.
Aptekarz, pan Górbiel, usiłował użyć chemicznych sposobów, zmyć farbę benzenem
i watą. Nic to oczywiście nie dało, smoła przylgnęła do drewna zbyt mocno. W
końcu ludzie o większej praktycznej smykałce w palcach (w tym wujek) doszli do
wniosku, że trzeba deski zheblować i wypisywać napisy na drogowskazach od nowa.
Skończyło się na strachu starszawych panów - cudem nie doszło do większych
represji. W heblowaniu drogowskazów największe sukcesy osiągnął wujek Piotr,
który przedtem, jak to głosiła plotka, miał ponoć mnóstwo sukcesów w ich
zamalowywaniu...
Gdzieś w 1943 roku pojawił się w Suchedniowie pan Kulczycki. Podobno pracował przed wojną w Wytwórni Filmów. W młodości ukończył Konserwatorium, chyba w Niemczech, ale nie pamiętam które. Był panem w wieku około 60 lat... Nauka u niego dość drogo kosztowała, ale rodzice - zwłaszcza mama - marząc o wszechstronnym wykształceniu dzieci, umożliwili nam ich pobieranie... Tak trwało to do 1944 roku. Pan Kulczycki mieszkał przy uliczce prowadzącej do zajętej przez garnizon niemiecki szkoły na Pasterniku, w domu p. Niwińskiej, dawnej mojej nauczycielki ze szkoły podstawowej. (Czy fakt, że w tym domu mieszkali, też nauczyciele, pp. Bożęccy, znani z sympatii do NSZ narodowcy, nie wywarł wpływu na dalsze wydarzenia?). Parę pokojów w domu zajęto na kwatery dla oficerów niemieckich. Niemcy potrzebowali czwartego do brydża - wymowny, ruchliwy jak żywe srebro, mówiący świetnie po niemiecku sąsiad, także amator gry w brydża, nadał się do tej roli idealnie. Aż kiedyś trochę się zaperzył, złapał ulubioną fajkę, którą bardzo często palił (na lekcjach ze mną tej fajki używał zamiast pałeczki dyrygenckiej) i wymachując nią, dowodził - no, czego tam się dowodzi w dyskusjach na temat rozgrywki brydżowej.
Wtedy Niemcy spojrzeli po sobie i jeden z nich poprosił pana K., aby wszedł z nim do drugiego pokoju. Tam kazał mu zdjąć spodnie, sprawdził i zadzwonił po żandarmerię. Nie znam szczegółów śmierci pana Stefana (?) Kulczyckiego. On zupełnie nie był podobny do Żyda, nikomu w Suchedniowie nie przychodziło to do głowy. A jednak. Wielki był wstrząs wśród ludzi...
W początku lipca 1944 r. zdawałem w Skarżysku eksternistyczny - również nielegalny egzamin z III i IV klasy gimnazjalnej. Pamiętam egzamin z matematyki, u pana Szumskiego (był on bratankiem ostatniej - po śmierci babci Kostyrkowej - przełożonej pensji w Suchedniowie); ja rozwiązywałem zadania egzaminacyjne, a z drugiego pokoju dobiegały odgłosy rozmowy taty z p. Szumskim; opowiadał, jak uciekał koleją transsyberyjską przed bolszewikami na daleki wschód, z niewoli rosyjskiej; to był ciekawy, mało znany okres historii tułaczek polskich w XX wieku, więc nie potrafiłem opanować ciekawości. Mimo to, zadania egzaminacyjne zdołałem pomyślnie rozwiązać.
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")
Gdzieś w 1943 roku pojawił się w Suchedniowie pan Kulczycki. Podobno pracował przed wojną w Wytwórni Filmów. W młodości ukończył Konserwatorium, chyba w Niemczech, ale nie pamiętam które. Był panem w wieku około 60 lat... Nauka u niego dość drogo kosztowała, ale rodzice - zwłaszcza mama - marząc o wszechstronnym wykształceniu dzieci, umożliwili nam ich pobieranie... Tak trwało to do 1944 roku. Pan Kulczycki mieszkał przy uliczce prowadzącej do zajętej przez garnizon niemiecki szkoły na Pasterniku, w domu p. Niwińskiej, dawnej mojej nauczycielki ze szkoły podstawowej. (Czy fakt, że w tym domu mieszkali, też nauczyciele, pp. Bożęccy, znani z sympatii do NSZ narodowcy, nie wywarł wpływu na dalsze wydarzenia?). Parę pokojów w domu zajęto na kwatery dla oficerów niemieckich. Niemcy potrzebowali czwartego do brydża - wymowny, ruchliwy jak żywe srebro, mówiący świetnie po niemiecku sąsiad, także amator gry w brydża, nadał się do tej roli idealnie. Aż kiedyś trochę się zaperzył, złapał ulubioną fajkę, którą bardzo często palił (na lekcjach ze mną tej fajki używał zamiast pałeczki dyrygenckiej) i wymachując nią, dowodził - no, czego tam się dowodzi w dyskusjach na temat rozgrywki brydżowej.
Wtedy Niemcy spojrzeli po sobie i jeden z nich poprosił pana K., aby wszedł z nim do drugiego pokoju. Tam kazał mu zdjąć spodnie, sprawdził i zadzwonił po żandarmerię. Nie znam szczegółów śmierci pana Stefana (?) Kulczyckiego. On zupełnie nie był podobny do Żyda, nikomu w Suchedniowie nie przychodziło to do głowy. A jednak. Wielki był wstrząs wśród ludzi...
W początku lipca 1944 r. zdawałem w Skarżysku eksternistyczny - również nielegalny egzamin z III i IV klasy gimnazjalnej. Pamiętam egzamin z matematyki, u pana Szumskiego (był on bratankiem ostatniej - po śmierci babci Kostyrkowej - przełożonej pensji w Suchedniowie); ja rozwiązywałem zadania egzaminacyjne, a z drugiego pokoju dobiegały odgłosy rozmowy taty z p. Szumskim; opowiadał, jak uciekał koleją transsyberyjską przed bolszewikami na daleki wschód, z niewoli rosyjskiej; to był ciekawy, mało znany okres historii tułaczek polskich w XX wieku, więc nie potrafiłem opanować ciekawości. Mimo to, zadania egzaminacyjne zdołałem pomyślnie rozwiązać.
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz