Sytuacja ta nie trwała długo – wkrótce zaczęły powstawać
bardziej zagęszczone, zamknięte getta. Co zaradniejsi (prawda, decydującą dla
tej zaradności sprawą była przede wszystkim sytuacja materialna...) pojęli, że
należy jak najszybciej opuszczać miejscowości, gdzie wszyscy w całej okolicy
się znają. Pani Weinberg znikła gdzieś dyskretnie, podobno jej dzieci odnalazły
się po wojnie w Palestynie. (Rodzina
Herlingów Grudzińskich przeżyła w całości lata wojny, a szczegółowe losy ich
tułaczki poznała moja siostra Hania przyjaźniąca się z Lunią Herling-Grudzińską
- Utnikową, aż do jej śmierci w latach 90-tych).
Państwo
Bergmanowie zamieszkali na poddaszu domku u przyjaciela taty, inżyniera Leona
Krausa, na względnym odludziu w odległej dzielnicy Suchedniowa, pod lasem w
połowie drogi do wsi Mostki.
...Dwójkę
ich dzieci, około 10-letniego Janka i 7-letnią Celinkę, o nieszczęśliwie, jak
na tamte czasy, bardzo semickim wyglądzie, moja mama wywiozła - no gdzieżby? -
do Warszawy; w tłumie miało być bezpiecznie, bo przecież nikt nie zna... Dzieci musiały wyjechać z Warszawy. Nie znałem szczegółów, jak się to
odbyło. Mama przywiozła oboje (chyba osobno) z powrotem do Suchedniowa. Janek
został przyjęty przez pana Krausa, był już dość duży, zamieszkał razem z
rodzicami. Jednak dla Celinki nie było miejsca... No i na wiosnę 1942 (?) roku Celinka zamieszkała w pokoju od strony
ogrodu - sypialni mamy i taty - za szafą. Wujek Piotr
wykonał ukrytą pod podłogą w pokoju taką „przytulną” komórkę, wyłożoną
pachnącym żywicą drewnem. Była ona stale gotowa na wypadek nagłej
konieczności ukrycia dziecka (komórka
przydała się w późniejszym czasie i dla nas czworga, także dla Marka,
przebywającego u nas po Powstaniu Warszawskim).
We wrześniu 1942 roku Żydzi zostali wywiezieni z gett z
pobliskich osiedli. Do wszystkich ludzi dotarła groza sytuacji. Nigdy nie
zapomnę, jak Niemcy i będąca na ich usługach polska policja prowadzili ich, w
złotą polską jesień, ulicą Bodzentyńską, ku stacji kolejowej.
Cała nasza rodzina przylgnęła do płotu. A oni szli bezładnym
tłumem, niosąc ubogie tobołki z resztkami dobytku, poganiani wrzaskami
eskortujących. Wśród tych ludzi zobaczyliśmy starszą panią doktor Anszerową,
która przed wojną leczyła nam zęby. Ręce trzęsły się jej ze starości, ale
drżenie mijało z chwilą położenia wiertła na zębie. Zauważywszy nas w czasie
swej ostatniej drogi przez Suchedniów zamachała ręką. Szła z trudnością,
powoli, popędzana przez policję. A potem szła pani Goldberg z dziećmi, wołała
do mamy: „do widzenia pani inżynierowo, jednakowo, dziś wszystkie razem idziemy
tutaj: te bogate i te biedne...”
I wszyscy zostali załadowani na rampie do bydlęcych wagonów.
Jak teraz wiadomo, kresem ich podróży była Treblinka.
W takim czasie Celinka mieszkała u nas. W tym ludzkim wymiarze czas
przemijał powoli, jak powoli upływa czas, którego końca daremnie wyczekujemy. O
jej kryjówce wiedzieli tylko bardzo nieliczni - znajomi lekarze, wielki
społecznik, stary pan dr Poziomski i lekarka, pani dr Dobrowolska (przed wojną przyjeżdżała do chorych konno,
jak Amazonka) bo dziecko potrzebowało nieraz pomocy; wiedział chyba
aptekarz, pan Górbiel, wiedzieli księża. (W
1970 roku Krzyś Kąkolewski powiedział mi, że „w Suchedniowie wszyscy o tym
wiedzieli...”. Jeśli mówił prawdę,
dobrze świadczyłoby to o
mieszkańcach Suchedniowa, bo nikt tego
nie zdradził osobom niegodnym zaufania,
ani Niemcom).
Sytuacja stała się nieznośna, gdy w lecie 1944 front walk
pomiędzy cofającymi się Niemcami i atakującymi Rosjanami zatrzymał się na
szereg miesięcy na linii Wisły. Suchedniów znalazł się na głębokim zapleczu
frontu. Na całym terenie było wielkie nagromadzenie wojsk niemieckich, w
większości domów pozabierano pokoje na kwatery dla oficerów; u nas najlepszy
pokój - gabinet taty - zajął Hauptmann niemiecki, nie znałem jego nazwiska, na
imię miał Emil, był narodowości czeskiej (pochodził z Sudetów, gdzie była
liczna mniejszość niemiecka.). Razem z nim zamieszkała młoda i bardzo wulgarnie
ładna Polka, jej konduitę trudno byłoby określić przyzwoitymi słowy. W ciągu
dnia obsługiwał tę parę rosyjski jeniec, pełniący funkcje ordynansa.
Po deportacji Żydów w 1942 roku Suchedniów (a przynajmniej ulica
Handlowa) bardzo opustoszał. Niemcy proponowali wykup posiadłości pożydowskich,
tych skromnych chałupek, po bardzo niskich cenach. Nikt szanujący siebie się na
to nie połaszczył, a ci inni starali się robić to możliwie dyskretnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz