piątek, 1 lutego 2019

WSPOMNIENIA ANDRZEJA KOSTYRKI O SUCHEDNIOWIE (15)

Sytuacja ta nie trwała długo – wkrótce zaczęły powstawać bardziej zagęszczone, zamknięte getta. Co zaradniejsi (prawda, decydującą dla tej zaradności sprawą była przede wszystkim sytuacja materialna...) pojęli, że należy jak najszybciej opuszczać miejscowości, gdzie wszyscy w całej okolicy się znają. Pani Weinberg znikła gdzieś dyskretnie, podobno jej dzieci odnalazły się po wojnie w Palestynie. (Rodzina Herlingów Grudzińskich przeżyła w całości lata wojny, a szczegółowe losy ich tułaczki poznała moja siostra Hania przyjaźniąca się z Lunią Herling-Grudzińską - Utnikową, aż do jej śmierci w latach 90-tych).
Państwo Bergmanowie zamieszkali na poddaszu domku u przyjaciela taty, inżyniera Leona Krausa, na względnym odludziu w odległej dzielnicy Suchedniowa, pod lasem w połowie drogi do wsi Mostki.
...Dwójkę ich dzieci, około 10-letniego Janka i 7-letnią Celinkę, o nieszczęśliwie, jak na tamte czasy, bardzo semickim wyglądzie, moja mama wywiozła - no gdzieżby? - do Warszawy; w tłumie miało być bezpiecznie, bo przecież nikt nie zna... Dzieci musiały wyjechać z Warszawy. Nie znałem szczegółów, jak się to odbyło. Mama przywiozła oboje (chyba osobno) z powrotem do Suchedniowa. Janek został przyjęty przez pana Krausa, był już dość duży, zamieszkał razem z rodzicami. Jednak dla Celinki nie było miejsca... No i na wiosnę 1942 (?) roku Celinka zamieszkała w pokoju od strony ogrodu - sypialni mamy i taty - za szafą. Wujek Piotr wykonał ukrytą pod podłogą w pokoju taką „przytulną” komórkę, wyłożoną pachnącym żywicą drewnem. Była ona stale gotowa na wypadek nagłej konieczności ukrycia dziecka (komórka przydała się w późniejszym czasie i dla nas czworga, także dla Marka, przebywającego u nas po Powstaniu Warszawskim).
We wrześniu 1942 roku Żydzi zostali wywiezieni z gett z pobliskich osiedli. Do wszystkich ludzi dotarła groza sytuacji. Nigdy nie zapomnę, jak Niemcy i będąca na ich usługach polska policja prowadzili ich, w złotą polską jesień, ulicą Bodzentyńską, ku stacji kolejowej.
Cała nasza rodzina przylgnęła do płotu. A oni szli bezładnym tłumem, niosąc ubogie tobołki z resztkami dobytku, poganiani wrzaskami eskortujących. Wśród tych ludzi zobaczyliśmy starszą panią doktor Anszerową, która przed wojną leczyła nam zęby. Ręce trzęsły się jej ze starości, ale drżenie mijało z chwilą położenia wiertła na zębie. Zauważywszy nas w czasie swej ostatniej drogi przez Suchedniów zamachała ręką. Szła z trudnością, powoli, popędzana przez policję. A potem szła pani Goldberg z dziećmi, wołała do mamy: „do widzenia pani inżynierowo, jednakowo, dziś wszystkie razem idziemy tutaj: te bogate i te biedne...”
I wszyscy zostali załadowani na rampie do bydlęcych wagonów. Jak teraz wiadomo, kresem ich podróży była Treblinka.
W takim czasie Celinka mieszkała u nas. W tym ludzkim wymiarze czas przemijał powoli, jak powoli upływa czas, którego końca daremnie wyczekujemy. O jej kryjówce wiedzieli tylko bardzo nieliczni - znajomi lekarze, wielki społecznik, stary pan dr Poziomski i lekarka, pani dr Dobrowolska (przed wojną przyjeżdżała do chorych konno, jak Amazonka) bo dziecko potrzebowało nieraz pomocy; wiedział chyba aptekarz, pan Górbiel, wiedzieli księża. (W 1970 roku Krzyś Kąkolewski powiedział mi, że „w Suchedniowie wszyscy o tym wiedzieli...”. Jeśli mówił  prawdę, dobrze  świadczyłoby to o mieszkańcach  Suchedniowa, bo nikt tego nie zdradził  osobom niegodnym zaufania, ani Niemcom).
Sytuacja stała się nieznośna, gdy w lecie 1944 front walk pomiędzy cofającymi się Niemcami i atakującymi Rosjanami zatrzymał się na szereg miesięcy na linii Wisły. Suchedniów znalazł się na głębokim zapleczu frontu. Na całym terenie było wielkie nagromadzenie wojsk niemieckich, w większości domów pozabierano pokoje na kwatery dla oficerów; u nas najlepszy pokój - gabinet taty - zajął Hauptmann niemiecki, nie znałem jego nazwiska, na imię miał Emil, był narodowości czeskiej (pochodził z Sudetów, gdzie była liczna mniejszość niemiecka.). Razem z nim zamieszkała młoda i bardzo wulgarnie ładna Polka, jej konduitę trudno byłoby określić przyzwoitymi słowy. W ciągu dnia obsługiwał tę parę rosyjski jeniec, pełniący funkcje ordynansa.
Po deportacji Żydów w 1942 roku Suchedniów (a przynajmniej ulica Handlowa) bardzo opustoszał. Niemcy proponowali wykup posiadłości pożydowskich, tych skromnych chałupek, po bardzo niskich cenach. Nikt szanujący siebie się na to nie połaszczył, a ci inni starali się robić to możliwie dyskretnie.
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz