Na Kruku. |
Obok płotu była skrzynia na śmieci, którą podepchnęli pod samo ogrodzenie. Na płot wskoczył Zygmunt i za pomocą chlebaka wciągał pozostałych, a oni po przeskoczeniu lądowali w ziemniakach. Oprócz nich (bracia Stanisław i Zygmunt, szwagier Mieczysław oraz wujowie Jan i Ignacy) do ucieczki przyłączył się Władysław Rodak i Franciszek Kwaśniewski.
I właśnie, gdy przeskakiwał ten ostatni narobił dużego rabanu, ponieważ miał z sobą jakieś garnuszki. Ten hałas ściągnął drugiego strażnika, który oddał dwa strzały w powietrze i już za płotem złapano Stanisława i Mieczysława. Dobrze, że podszedł ten Ukrainiec, który był przekupiony, odciągnął pozostałych strażników na bok, tam coś sobie tłumaczyli. Stanisław podszedł do nich i dał im masło, które miał z sobą, a Mieczysław dołożył zegarek, to ich przekonało i pozwolili im odejść.
Kilkadziesiąt metrów dalej czekali pozostali i już w komplecie podjęli dalszą ucieczkę. Była noc, nie wiedzieli gdzie mają iść. Jeszcze w Częstochowie dostali się na teren ogrodu przy tamtejszym szpitalu. Tam dozorca udzielił im wskazówek, gdzie mają się kierować i pokazał drogę. Marszruta była bardzo męcząca i postanowili odpocząć pod gruszą. Obawiali się, że jak nastanie dzień to mogą wpaść w ręce żandarmów. I właśnie wtedy usłyszeli szczekanie psa, postanowili udać się w tamtym kierunku. Doszli do wioski, gdzie Zygmunt udał się na pierwsze podwórze i poprosił o wskazanie dalszej drogi na Końskie. Od gospodarza dowiedzieli się, że dalej nie przejdą, ponieważ zaraz jest most pilnowany przez Kałmuków i nie dadzą rady, aby tędy się przedostać na drugą stronę rzeki. Gospodarz powiedział im, że mogą pojechać rano pociągiem, którym jeżdżą robotnicy do kopania okopów pod Włoszczową. Zygmunt poszedł do kolejarza, wyjaśnił mu w jakiej są sytuacji i poprosił aby pomógł im przejechać. Dobry z niego był człowiek, ponieważ umieścił ich w wagonie służbowym. Kolejarz ich pilnował i na każdej stacji robił wywiad, czy dalsza droga jest bezpieczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz