niedziela, 8 maja 2016

Gustaw Herling-Grudziński (3)

Ta osobność istnienia w obcym otoczeniu przekładała się na sposób zagospodarowania przestrzeni ulicznej jako pewnej całości. Ideowy plan dzielnicy był przejrzysty, obejmował bez reszty całość doczesnego życia jej mieszkańców. Przy trakcie warszawskim stała stara karczma z zajazdem. Podupadła, kiedy pod koniec XIX w. na drugim skraju osady wybudowano kolej żelazną. Idąc w stronę centrum,  mijało się serce dzielnicy - plac targowiska, na który w czwartki, w dni jarmarków, gromadnie zjeżdżała ludność z okolicznych wsi i miasteczek. Wśród rżenia koni, odgłosów bydła i ptactwa oraz nawoływań sprzedawców odbywał się handel wszelkimi dobrami tego świata (na placu tym po wkroczeniu Niemców do miasteczka zostaje rozstrzelany bogaty żydowski kupiec, dziadek Urszuli Kleban, bohaterki Białej nocy miłości). Po stronie przeciwnej, przy wlocie do ulicy Bodzentyńskiej,  przewidziano miejsce dla spraw duszy - tu sztetl kończył się na synagodze i chederze. W tym punkcie wyraziście rysowała się fizyczna i duchowa granica dzieląca świat żydowski od nieżydowskiego, katolickiego. Bywało, że podczas przypadkowej zbieżności świąt judaistycznych i chrześcijańskich polska rodzina wracająca bryczką z sumy w pobliskim kościele, mając jeszcze w uszach „Ite, missa est ” proboszcza, minąwszy mostek na Kamionce, już słuchała dobiegających z synagogi zawodzeń kantora.
Tutaj, na owym mostku za skrzyżowaniem ulic, skąd widać i ulicę Handlową, i kościół pod wezwaniem św. Andrzeja Apostoła, umieścił Herling siebie jako postać literacką: jako obserwatora płonącego miasteczka w opowiadaniu Sny w pięknym Morodi.  Ten punkt obserwacyjny pozwala zobaczyć jeszcze jeden kierunek, w tamtych przedwojennych czasach dla większości mieszkańców ulicy Handlowej może mało ważny, dla autora znającego finał tego świata – zasadniczy, choć w opowiadaniu przemilczany.  Widać stąd jak na dłoni drogę na dworzec kolejowy. Jest ona prawie przedłużeniem ulicy Handlowej. Więc niemal prosto z własnych domów, z porzuconych, ciepłych jeszcze betów, mieszkańcy suchedniowskiego sztetla będą szli 21 (data sporna, niektóre źródła podają: 22) września 1942 roku na rampę, z której zostaną wepchnięci do bydlęcych wagonów i odbędą ostatnią, a niektórzy także pierwszą w życiu podróż. Do Treblinki. Wtedy sztetl przestanie istnieć.
Póki co, nie udało się suchedniowskim Żydom załatwić ostatniej ważnej dla ziemskiego bytowania sprawy – miejsca pochówku w najbliższej okolicy. Mimo starań, do wybuchu wojny musieli grzebać swoich zmarłych w odległym o kilkanaście kilometrów Bodzentynie. Paradoksalnie problem rozwiązali Niemcy. Po utworzeniu getta w obrębie ulicy Handlowej nakazali chować zmarłych na miejscu dawnego cmentarza cholerycznego w lasku berezowskim, w pobliżu opisanej w Innym Świecie drogi ze stacji kolejowej do domu rodzinnego, o której śni w trupiarni umierający łagiernik Gustaw.
Na razie sztetl jeszcze tętni życiem. Między targiem a synagogą rozlokowały się sklepiki, zakłady i warsztaty rzemieślników: krawców, szewców, cholewkarzy, stolarzy, fryzjerów, piekarzy, blacharzy, handlarzy galanterią, krzesłami, naczyniami kuchennymi, naftą, wyrobami żelaznymi, mięsem, rybami i innymi artykułami spożywczymi. Jest tam też karczma, pewnie mykwa i  olejarnia, bez wątpienia jest tartak. Wiele z tych zakładów prowadzą rozmaici Herlingowie. Wśród suchedniowskich adresów Księgi adresowej Polski […] dla handlu, przemysłu, rzemiosł i rolnictwa za rok 1928 i 1930 znajdziemy – poza wyrastającą ponad przeciętnych obywateli osobą ojca Gustawa, którego omyłkowo przypisano do młyna w pobliskim Baranowie - zapomnianych dziś,  może nigdy z nazwiska nieznanych polskim sąsiadom: Herlinga krawca, Herlinga stolarza, szewca, fryzjera, kamasznika, wreszcie właściciela piwiarni (czy nie w jego lokalu przesiaduje po starcie żony całymi dniami ojciec nieletnich bohaterów Białej nocy miłości, zapominając o rodzicielskich obowiązkach?). Przez publiczną szkołę powszechną w Suchedniowie w latach 1923-1929  przewinęło się około 24 uczniów o nazwisku Herling, mniej więcej rówieśników Gustawa, urodzonych w Suchedniowie i w pobliskich wioskach należących do gminy. Dlatego ten i ów mieszkaniec polskiego Suchedniowa przyznawał się po latach do kolegowania w szkolnej ławie ze sławnym pisarzem, gdyż z upływem czasu w zawodnej pamięci ci mniej ważni Herlingowie stali się bezimienni i w końcu zaczęto ich utożsamiać z rodziną właściciela młyna w Berezowie. (tekst: dr Irena Furnal).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz