czwartek, 12 maja 2016

Gustaw Herling-Grudziński (7)

Obok Kuperbergów był zakład fryzjerski Kersznera. Za niezwykły należy uznać fakt, że o przodku fryzjera pojawia się wzmianka w jednej z kronik znanych suchedniowskich polskich rodów – w Historii rodziny Barzykowskich (1990, maszynop., Miejska i Gminna Biblioteka Publiczna w Suchedniowie).  A to dlatego, że po wielkim pożarze Suchedniowa podczas powstania styczniowego, wznieconym przez kozaków w odwecie za masowy udział mieszkańców w insurekcji, prababka Józefa Barzykowska (siostra braci Dawidowiczów, powstańców 1863 r.) - jak pisze autor Wojciech Barzykowski - gdy wróciła z lasu, gdzie się z dziećmi ukrywała, na miejscu domu zastała zgliszcza. Zamieszkała w piwniczce ogrodowej i najcięższe chwile przetrwała dzięki pomocy rodziny i sąsiadów, zwłaszcza Żyda Kersznera. „Z wdzięczności darowała mu później kawał ziemi”. Na wprost domu Kuperbergów miał zakład drugi fryzjer –  Zelik Herling, syn Wolfa, też fryzjera. Prowadzano tu w dzieciństwie zmarłego niedawno pisarza Ryszarda Miernika, aby według prowincjonalnej mody ostrzyc go „na garnek”. Przyszłego autora Pieśni o Michniowie fascynował wycięty z blachy Żyd na wystawie, który kiwał się modlitewnie nad trzymaną w ręku księgą. Co to za księga, nie udało się ustalić nawet wtedy, gdy po opuszczeniu przez ostatnich żydowskich mieszkańców własnych domów, wydobył zniszczoną reklamę spod odłamków szkła i połamanych sprzętów. Talmud, gazeta, może Manifest komunistyczny?
Manifest komunistyczny na wystawie  - to oczywiście żart,  jak ze szmoncesu, lecz z drugiej strony,  kto wie, co się kryło w sercu fryzjera? Dziadkiem Zelika był Mendel Herling, fundator suchedniowskiej synagogi, ale ojciec wyróżniał się w suchedniowskim sztetlu jako działacz związkowy, więc Zelik mógł postąpić krok dalej. W lutym 1929 r. odbywał się w Kielcach – jak donosiła „Gazeta Suchedniowska” (nr 5) – „wielki proces komunistyczny”. Spośród  dwudziestu pięciu oskarżonych trzech pochodziło stąd, z Suchedniowa, może z ulicy Handlowej. Bo choć większość mieszkańców była konserwatywna, to młodych pociągały różne nowinki. Nie ominęło to na krótką metę Gustawa i na całe życie jego brata Maurycego oraz ich siostry Geni.
W tym samym 1929 r. wytworny świat Suchedniowa, Skarżyska i Bodzentyna, świat spoza sztetla, niepomny na zagrożenie „wiatrem od Wschodu”, spotykał się na karnawałowej zabawie tanecznej w Klubie Urzędników w Suchedniowie. Przyszłościowe wizje statecznych obywateli inspirował bowiem nie Witkacy z jego obsesją katastrofy, ani dawny sąsiad zza miedzy (do Ciekot stąd krok) –  Żeromski, lecz wiara w stabilność odzyskanego państwa. Niemal wszyscy ulegali zdrowemu pędowi do  podnoszenia tężyzny fizycznej. Marzono o boisku sportowym, które zadziwiłoby nawet Kielce. Pragnienie to ziściło się niebawem w bliskim sąsiedztwie berezowskiego młyna przy ulicy - naturalnie - Sportowej.
Niedługo potem zachwiały się podstawy obu światów. Nie nowoczesna ulica Sportowa stała się drugim – obok domu nad Ciemnym Stawem - emblematem dzieciństwa w pamięci skazańca w łagrze w Jercewie, tylko suchedniowski sztetl. Uwadze badaczy Innego Świata umknął ustęp, który obok znanych fragmentów mówiących o sianokosach „w Kieleckiem” i o drodze do domu przez lasek gminny, równie przejmująco przywołuje okolicę i lata dzieciństwa autora. Dotyczy on miasteczka żydowskiego, którego obraz pod wpływem koncertu obozowego skrzypka z całą siłą nostalgii wynurza się z głębin pamięci więźnia Gustawa, narratora i bohatera Innego Świata, i staje się proustowską magdalenką ożywiającą wszystkie wspomnienia lat chłopięcych. Tyle, że fakt ten, zasygnalizowany informacyjnie, nie został rozwinięty fabularnie:
„Nie pamiętam już dziś niestety, co grał […], zapadłem w stan gorączkowego odrętwienia. Wiem tylko, że koncert Zelika Lejmana musiał trwać bardzo długo, bo słuchając płynących z oddali  [.,..] dźwięków skrzypiec, zdążyłem prześnić na jawie cały ten okres mego życia, gdy jako młody chłopiec przysłuchiwałem się z ulicy małego miasteczka polskiego śpiewnym lamentom i zawodzeniom nad zburzeniem Jerozolimy, które w każdy Sądny Dzień dochodziły zza okopconych szybek na pół zawalonej synagogi” (Inny Świat, 1991, 227).
Dlaczego akurat to pokutne święto patronuje wspomnieniom szczęśliwego – jak gdzie indziej zapewniał Herling-Grudziński - dzieciństwa? Chyba dlatego, że 21 września 1942 r., kiedy na idyllicznej suchedniowskiej stacji Niemcy zaryglowali w bydlęcych wagonach – jak podają różne źródła - od 4000 do 5000 ludzi, w tym około siedmiuset mieszkańców ulicy Handlowej, w kalendarzu żydowskim wypadało święto Jom Kipur, Sądny Dzień. Może ta drobna wzmianka w Innym Świecie jest zalążkiem nienapisanego nigdy trenu.
W latach powojennych zaczęły znikać materialne ślady dawnego życia na ulicy Handlowej. Najpierw drewniane domy wyparte przez murowane pudełka i duże bloki mieszkalne, potem synagoga, która spłonęła w niejasnych okolicznościach, później plac targowy, na którym stanęła wizytówka PRL-u - dom towarowy, wreszcie nazwa. Dziś to ulica Powstańców 1863 r. Nikt już nie chodzi Na Żydy. Tak suchedniowski sztetl w całości odszedł do krainy cieni. Czasem przyjeżdżają zagraniczni turyści, by swoimi japońskimi kamerami filmować cienie cieni. (tekst: dr Irena Furnal).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz