Stefania Halicka (fot. Anna Musiałówna). |
Przez ostatnie lata nie
widywałam pani Stefani. Dopiero tej zimy odnalazłam ją w nowym miejscu.
Niewiele się u niej zmieniło. Jedynie Puszek zaginął, bardzo za nim tęskniła.
Ma teraz cztery wierne stworzenia, ale jakoś nie rosną. Piec dymi. Pani
Stefania jest drobniejsza niż dawniej, bardziej podobna do matki. Odczuwa pewne
niedogodności, wszędzie płoty sąsiadów, nie ma gdzie powiesić przepierki.
Serweta właśnie dosycha w sieni, ale utrzymuje się wilgoć i sypie się z dachu.
Dostaje prawdziwą emeryturę, trzy miliony. Sto płaci właścicielom za dom.
Chodzą słuchy, że będzie musiała dać dwieście za wodę, którą przynoszą jej
dziewczynki sąsiadów. Pytam o pamiątki. Pani Stefania z miejsca ożywia się,
wyciąga spod łóżka skarb tym razem w poszewce od poduszki. Węzełek też mniejszy
niż dawniej. Pani Stefania otwiera album – z wujkiem jako dziewczynka. Jan
Gajzer w posiadłości Hrabiny Branickiej w Suchej Podhalańskiej. Matka w
młodości 1903 rok. Berezowskie stawy, własność Grudzińskiego…
Na etażerce książki w czarnych
okładkach – Mickiewicz, Wyspiański. Nogi mi marzną. Nie wiem, w jaki sposób
pani Stefania mogła przetrwać tę mroźną zimę. Ma wprawdzie resztki węgla i
trochę ziemniaków w wiadrze, ale ciągnie od dziur w podłodze. Pani Stefania nie
skarży się. Myśli o najbliższej wiośnie.
W czerwcu chatka trzyma się mocno, jakby wrosła w
trawy. Pani Stefania wyrusza w plener. Kolejny pożar już jej chyba nie grozi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz