Od pewnego czasu otrzymuję maile i sms-y dotyczące wynagrodzeń za staż pracy. Dotyczy to tych najniżej zaszeregowanych (m.in. ekspedientki, sprzątaczki, dozorcy, ochroniarze), którzy uważają, że są karani za ich długoletni czas pracy. Z jednej strony przedłużono im wiek przejścia na emerytury, a z drugiej karze za długoletnią pracę.
No, bo jak można to nazwać inaczej, jeżeli pracownik z 31-letnim stażem pracy ma podstawę 1.610,00 zł - najniższa krajowa wynosi 1.750,00 zł - a nowo przyjęty z 3-letnim stażem otrzymuje wspomnianą najniższą krajową. Na liście płac jest wszystko w porządku, ponieważ pracownik z długoletnim stażem pracy otrzymuje powyżej 1.286,16 zł (najniższa płaca netto), gdyż ma wliczony dodatek stażowy i za trudne warunki.
Próbowałem tym tematem zainteresować kandydatów do parlamentu w zbliżających się wyborach, ale nie spotkałem się z odzewem. Wiem, że wszystko jest zgodne z prawem, ponieważ ustawa przewiduje, że do najniższej krajowej wlicza się m.in. prowizje i premie, dodatek za staż pracy, dodatek funkcyjny i dodatek za pracę w warunkach szkodliwych. O ile te wszystkie dodatki wlicza się wszystkim pracownikom (a więc jest równość), to w przypadku dodatku za staż pracy, pracownicy najdłużej pracujący są za to karani. Gdzie te czasy, kiedy "młody" pracownik dostawał najniższe zaszeregowanie i dopiero z upływem lat jego stawki szły w górę.
Podobny problem jest z umowami "śmieciowymi", ale tutaj idzie na lepsze, ponieważ mają być zmiany obiecane w kampanii wyborczej. Wspomniane grupy nie są tak zorganizowane jak chociażby górnicy, którzy siłą upominają się o swoje. Ale mają mają swoje pięć minut, mają "asa w rękawie", którego mogą wyciągnąć w czasie zbliżających się wyborów i oddać swoje głosy na kandydatów, którzy upomną się o nich w parlamencie.
Pierwsza cześć zostawiam bez komentarza bo może i trochę w tym racji (choć często przy pracach fizycznych np. młody pracownik jest bardziej wydajny niż w wieku 50+). Umowy nazywane tutaj "śmieciowymi" są krytykowane głownie przez związki zawodowe (przeważnie wielkich firm) i polityków lewicy choć teraz to i większości partii bo to medialny temat. O co więc chodzi? Związkowcy czyli pracownicy wielkich firm nie mają pojęcia, że 3/4 ludzi w Polsce pracuje w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw. To właśnie przysłowiowa Pani Krysia mająca kwiaciarnie, to Pan Mietek hydraulik, to sąsiad Marcin mechanik itd. Umowa zlecenie dla nich jest najodpowiedniejsza dlatego, że pracownika "biorą" kiedy jest im potrzebny (np. w sezonie), a pracownik chce zarobić jak najwięcej stąd na um. zleceniu robi płacąc małe podatki. Wielcy związkowcy nie rozumieją, że Pani Krysia z kiosku, która zatrudnia kogoś do pomocy nie może tej osoby zatrudnić na etat, bo po prostu jej na to nie stać - a zatrudnić już kobietę to pewna klapa w interesie, bo kobieta zajdzie w ciąże, od lekarza prywatnego przyniesie zwolnienie, że ciąża jest zagrożona (prywatni lekarze 10x częściej to wypisują niż państwowi) i od 5 miesiąca ciąży ma wolne, potem rok macierzyńskiego i po 17-18 miesiącach wraca do pracy, gdzie pracodawcy MUSI ją zatrudnić... A przez te 17-18 miesięcy do pomocy zatrudnił inną osobę i co ma z nią zrobić? Niestety związkowcy tego nie rozumieją, bo w firmach zatrudniających XXX jeden pracownik w tą czy w tą to nie problem. Druga sprawa "pensja minimalna" Czyli te ok 1300 do ręki to tak serio ponad 2 tyś koszt pracodawcy. Rząd jakby chciał aby ludzie więcej zarabiali to by albo zwiększył kwotę wolną od podatku albo obniżył podatki, bo zwiększenie płacy minimalnej o 100zł to tak na prawdę zwiększenie pensji o 60zł i danie sobie 40zł z podatków.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie się z Panem zgadzam. Powiem więcej uważam, że każdy powinien zawierać takie umowy jak chce. Trzeba w końcu przywrócić wolność gospodarczą i zlikwidować 90% istniejących przepisów.
UsuńCzas normalności nieuchronnie nadchodzi.
Usuń