Właśnie w niedzielę w Poznaniu, Damian spełnił ostatni warunek, ponieważ wcześniej zaliczył wspomniane maratony. Na trasie nie było łatwo, były momenty krytyczne. Najlepiej to oddaje jego relacja - Do 23km trzymałem się Pawła i
Damiana. Chłopaki byli tego dnia mocni i cholernie precyzyjni, u mnie moc, precyzja i euforia skończyły się na 24km. Dość długi podbieg bardzo dokładnie wyjaśnił mi na jakich
warunkach będę biec ten maraton. Chłopaki odskoczyli dość szybko, a ja rozpocząłem swoją męczarnie. Tempo jeszcze jako takie trzymałem, wolniejsze ale jednak nie najgorsze, mimo to czułem, że to tylko kwestia czasu. Tego dnia, popełniłem podstawowy błąd amatora - rozpocząłem za szybko. Wyrok, który na siebie podpisałem wisiał nade mną jeszcze do 28km, tu już naprawdę nie miałem siły. Ratowałem się jeszczePower Bomb, który miałem trzymać na 35km, dało to niezły efekt, ale tylko na kilka kilometrów. Na około 33km zawitał kat z odroczonym wyrokiem, i zaproponował mi, żebym już przestał się wygłupiać - i tak nic z tego nie będzie. Rozmowy z katem, te z ósmej klasy szkoły podstawowej, pamiętam jak przez mgłę, ale te z wczoraj mam w głowie bardzo wyraźne. Powiedziałem mu "wal się", ale nie skorzystał. W zamian zrobił mi małe kuku w lewym kolanie, które z kilometra na kilometr rosło w siłę. Oczywiście o trzymaniu niezłego tempa już zapomniałem, ale chciałem chociaż dotruchtać do mety. Mój kat miał niezły ubaw patrząc jak próbuję się ratować w punktach medycznych i gdy ja zamrażałem sobie kolano, on śmiał się gdzieś z tyłu głowy. I miał rację. W tym starciu był ode mnie lepszy. Kolano bolało, sił brakło a końca męczarni nie widać. Nie widać bo tam prawie same podbiegi pod koniec były!
Doczołgałem się do 41km, niespodzianki nie było - znowu podbieg. Tu już
było ze mną bardzo źle, złapał mnie taki skurcz, że mogłem tylko stanąć z
wykrzywioną twarzą i podziwiać górkę wznoszącą się przede mną. Giewont to to
nie był, ale jakaś mało przyjemna mi się wydawała. Po chwili przerwy truchtam dalej. Mam ten 42km, a po chwili...mam NAJPIĘKNIEJSZY
WIDOK NA ŚWIECIE Z prawej strony dobiega do mnie Bartek, uśmiecha się, niesie mi koronę i
pyta "tatuś, a pobiegniemy teraz razem?"
Cóż ja mogę do tego dodać, chyba tylko to, że Damian Orzechowski jest pierwszym Suchedniowianinem, który zaliczył te maratony. Poznałem go osobiście i mogę stwierdzić, że to fajny skromny chłopak o którym z pewnością jeszcze nie raz napiszę. A za Koronę Maratonów Polskich gratulacje!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz