Suchedniów szybko nabrał dla mnie cech swojskości. Było
pełno powietrza, zieleni traw łąk, pól i drzew. Była stacja kolejowa widoczna z
okien jadalni, nie tak znów oddalona, za rzeczką Kamionką, płynącą gdzieś od
stawu Berezowskiego, pod lasem przez naszą łąkę, wzdłuż ulicy Handlowej
zamieszkałej głównie przez licznych mieszkańców żydowskiego pochodzenia, pod
Kościołem i dalej do stawu w Rejowie. Rzeczka pełna ślizów, kiełbi, „klińców”
(kleni), płotek, szczupaków.
Do stacji szło się od nas ulicą Bodzentyńską i za mostem
przy ulicy Handlowej w prawo, nad rzeką do wysokiej wydmy piaszczystej (dziś na
tej wydmie rozbudowana jest dzielnica mieszkaniowa). Były kolorowe lata, piękne
mroźne zimy, kąpiele w rzece, a później w stawie Berezowskim, na Rejowie; jazdy
na sankach i nartach po górce Bobrowicza, a potem, po zamarzniętych
rozlewiskach na łąkach - na łyżwach. Było strasznie fajnie...
Wygodnie było
w ogromnym domu. Wtedy po raz pierwszy poznałem oświetlenie elektryczne. A dom
- gabinet taty; pokój dziecinny (w którym jeździło się, przyznam, że z pewną
trudnością na „dorosłym” rowerze wokół stołu); sypialnia rodziców, pokój
stołowy, „mały pokój” (jakieś 20 m2), no i kuchnia, centrum
towarzyskie.
Było
fantastyczne podwórko - przed domem z gankiem oplecionym dzikim winem kwiaty -
kiedyś z balii nazbieranych płatków różanych mama zrobiła kubek dżemu. Obszerny
dziedziniec, z pięknym modrzewiem i jesionem od strony ulicy Bodzentyńskiej
oraz dwoma innymi, jeszcze starszymi jesionami od strony ogrodu i łąki (trochę
później toczyliśmy z Piotrkiem wojny z gniazd „fortecznych” umieszczonych przez
nas na tych jesionach; ostrzeliwaliśmy się z proc, bardzo „ostrożnie”, bo tylko
kartoflami. Ale kiedyś dostałem tak, że oczy mi o mało nie wylazły na wierzch,
z bólu). No i zabudowania gospodarskie, dawały też dużo możliwości rozrywek;
jak to na wsi...
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz