Strony

niedziela, 6 stycznia 2013

Jak gaszono pożar

Dawny Suchedniów, a zwłaszcza ulica Żydy (Powstańców) miała gęstą zabudowę. Domy i zabudowania gospodarcze przylegały do siebie, a w dodatku były drewniane, więc w przypadku zaprószenia ognia było prawdopodobieństwo dużego pożaru. O krok od takiego byli suchedniowianie w maju 1904 roku.
Suchedniowscy strażacy z towarzyszącą im orkiestrą.
"W nocy z 2-go na 3-ci maja usłyszano w Suchedniowie żałośny głos gwizdawki fabrycznej, zwołujący na ratunek. Zapaliły się dwa domy w ciasnej ulicy Żydowskiej. Ratowano dobrze. Jedni zalewali ogień, drudzy rozrywali budowle przyległe, żeby ogień dalej nie szedł, a inni zlewali wodą dachy dalszych domów. Najwięcej przyczynił się do ugaszenia ognia ksiądz proboszcz Muszalski, który innym wzór z siebie dawał, jak w pożarze pracować należy, pilnował porządku, i karcił złych ludzi, a gapiów napędzał do noszenia wody. Jak lew też walczył z ogniem, syn właściciela fabryki żelaza, Stanisław Starko, z robotnikami, którzy mieli sikawkę i trochę narzędzi ogniowych. Pan Stanisław stanął na czele pracujących, a wszyscy go słuchali. Odznaczyli się też przy tłumieniu ognia działalnością i odwagą Franciszek Malczyk, Antoni Skwarek, Roman Smużyński, Teofil Szymański, gajowy Bałchanowski, a przy wożeniu wody beczkami siłą i zwinnością Józef Sałkiewicz. Gdyby nie ten dzielny ratunek wszystkich pod wodzą księdza proboszcza i pana Starki, toby cały Suchedniów poszedł z dymem, a tak spaliły się tylko dwa domy.
Gorzej było w sąsiedniem miasteczku Bodzentynie. Tejże nocy spaliło się tam przeszło 50 domów i stodół, bo nie było żadnego ratunku. W Bodzentynie jest wprawdzie nawet straż ogniowa, ale tak się zdarzyło, że należący do niej ludzie byli właśnie w tym czasie z kompanją u Świętego Krzyża na Łysej Górze".

1 komentarz:

  1. Kto dziś pamięta ,kiedyś przed laty,
    słomą i gontem kryło się chaty,
    a że w zagrodach jest sporo słomy,
    przez nieuwagę pożar gotowy.
    Pali się, stróż bije młotkiem w kawał blachy,
    pali się, już ogień jest na dachu.
    Kto dziś pamięta kiedyś przed laty,
    czterech przy pompie na zmiany giba,
    by poszła woda,komendant straży
    daje komendę, żywo tam żywo.
    Już sikawkowy wodą strzela,
    i wody w beczce brakło o cholera.
    Ale komendant to dziarski strażak,
    chociaż strażacy zmęczeni brudni,
    nową komendę daje drużynie,
    wiadra i rzędem stawać do studni.
    Gdy ugasili pożar strażacy,
    chcą dyskutować pożar na żywo,
    siedli na ławce w cieniu jabłonek,
    pani ze sklepu podała piwo.
    Spójrzmy jak dzisiaj strażak wygląda,
    każdy z nich dzielny,tak powiem chwatki,
    odwagę która tak im potrzebna,
    każdy z nich wyssał z mlekiem od matki.
    J. K.



    OdpowiedzUsuń