Suchedniów. |
Nie potrafię ułożyć w pełni chronologicznego ciągu
obrazów dzieciństwa i młodości. Właściwie widzę je jako fragmenty żywych
obrazów. Na przykład śliczne, czyste (na prawdę przed wojną ludzie jakoś lepiej
niż teraz dbali o czystość ulic) ulice Suchedniowa skojarzyły mi się na zawsze
z listopadowym, rozświetlającym je słońcem, 11 listopada, chyba 1938 roku i
biało-amarantowymi chorągiewkami.
Piękne bardzo było również Święto 3 Maja - bo dochodziła do tego
młoda zieleń wiosny. Zabawne, kolorystykę przedwojennego Suchedniowa wzbogacały
również płoty wzdłuż ulic, pomalowane na zarządzenie premiera
Sławoja Składkowskiego...
Pamiętam taką akademię 12 maja 1938, w rocznicę zgonu Pana Marszałka. Był
wieczór, w pobliżu krzyża lotników w miejscu katastrofy samolotu wojskowego,
pod lasem, opodal stacji kolejowej w Suchedniowie, wieczorna akademia
organizowana przez miejscową drużynę „Strzelca” i młodzież szkolną. Piękna
pogoda, chór szkolny śpiewał pieśni legionowe.
Przemawiał pan Kubiczek, kierownik naszej szkoły nr 1, potem zarządzono
minutę ciszy. I nagle ciszę zniweczył wrzask Kazika Gosudarskiego, tego z
piekła rodem syna policjanta. Wlazł na sosnę i - celowo fałszując, bo głos miał
zupełnie dobry - śpiewał: „...my pierwsza brygada, Piłsudskiego
dziada...”. Nie mogło być większego świętokradztwa, skandal był okropny, chyba
wszyscy podzielali oburzenie. Można mi wierzyć, albo nie. (Tak się czasem
zastanawiam, czy mój Krzyś był na tej akademii, czy też nie)...
W tym „miejscu na ziemi” czuliśmy, że jesteśmy u siebie. Odwiedzało nas i przyjeżdżało do nas wiele ludzi: koledzy, znajomi, krewni, dzieci, dorośli. Maciek Łasiewicki, syn nadleśniczego, niechętnie widziany był u nas przez mamę, ze względu na bardzo złą sławę - łobuziaka i próżniaka. A jednak był to inteligentny chłopiec, o niezwykłej urodzie, odziedziczonej po ojcu chorym na suchoty, szefie mojego taty; (pan Łasiewicki chodził całymi dniami po polach, stale gryząc pestki słonecznika; umarł któregoś letniego dnia w 1938 lub 1939 roku - w wieku 41 lat, doskonale pamiętam, bo myślałem, że był taki stary; śmierć miał ładną, bo krwotok wystąpił na rozkwieconej łące, niedaleko od swojego i naszego domu ).
Maciek był przy tym podobny także do swej matki i nieładnej siostry. Mieszkali jeszcze dość długo w nadleśnictwie, po śmierci pana Ł. Czy M. wywierał na nas zły wpływ? Na pewno jednak nie, uczyliśmy się raczej dobrze i nie zawsze zdołał nas wyciągnąć na włóczęgę po polu i łąkach, czy na łowienie ryb - w kosz, w rękę - w bogatej w ryby rzece Kamionce.
Nie goniła mama natomiast okrąglutkiego albinosa, o jasnoniebieskich oczach i białych włosach, Jurka Janusza Piaseckiego, syna sekretarza z nadleśnictwa. Nie był on tak całkiem grzeczny, pomimo tego (a może dlatego), że był ministrantem, ale mama wyczuła w nim zapewne przyszłego księdza (po ukończeniu po wojnie seminarium w Pelplinie był księdzem na Żuławach Gdańskich).
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")
W tym „miejscu na ziemi” czuliśmy, że jesteśmy u siebie. Odwiedzało nas i przyjeżdżało do nas wiele ludzi: koledzy, znajomi, krewni, dzieci, dorośli. Maciek Łasiewicki, syn nadleśniczego, niechętnie widziany był u nas przez mamę, ze względu na bardzo złą sławę - łobuziaka i próżniaka. A jednak był to inteligentny chłopiec, o niezwykłej urodzie, odziedziczonej po ojcu chorym na suchoty, szefie mojego taty; (pan Łasiewicki chodził całymi dniami po polach, stale gryząc pestki słonecznika; umarł któregoś letniego dnia w 1938 lub 1939 roku - w wieku 41 lat, doskonale pamiętam, bo myślałem, że był taki stary; śmierć miał ładną, bo krwotok wystąpił na rozkwieconej łące, niedaleko od swojego i naszego domu ).
Maciek był przy tym podobny także do swej matki i nieładnej siostry. Mieszkali jeszcze dość długo w nadleśnictwie, po śmierci pana Ł. Czy M. wywierał na nas zły wpływ? Na pewno jednak nie, uczyliśmy się raczej dobrze i nie zawsze zdołał nas wyciągnąć na włóczęgę po polu i łąkach, czy na łowienie ryb - w kosz, w rękę - w bogatej w ryby rzece Kamionce.
Nie goniła mama natomiast okrąglutkiego albinosa, o jasnoniebieskich oczach i białych włosach, Jurka Janusza Piaseckiego, syna sekretarza z nadleśnictwa. Nie był on tak całkiem grzeczny, pomimo tego (a może dlatego), że był ministrantem, ale mama wyczuła w nim zapewne przyszłego księdza (po ukończeniu po wojnie seminarium w Pelplinie był księdzem na Żuławach Gdańskich).
(źródło: Andrzej Kostyrko "Wspomnienia 1928-1946")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz