Strony

środa, 6 grudnia 2017

Tadeusz Zubiński o Suchedniowie i jego mieszkańcach (1)

Pod koniec października w kwartalniku "Suma" ukazał się wywiad rzeka Kamila Suskiewicza z suchedniowianinem Tadeuszem Zubińskim, gdzie został przedstawiony jako pisarz, człowiek świętokrzyski, wędrowca, miłośnik Łatgalii. Poniżej przedstawię fragmenty dotyczące Suchedniowa.
W Pana twórczości są jednak, jak mi się zdaje, mocno widoczne dwa źródła, tzn. właśnie przeżycie czyli rzeczywistość i literatura, która jest jakimś naturalnym punktem odniesienia, jakby częścią albo przedłużeniem rzeczywistości (mam tu na myśli te wszystkie odwołania do książek, pojawianie się w fabule bohaterów literackich z innych utworów, nawiązania do rozmaitych twórców, czyli elementy, które są w Pana powieściach rozsiane bardzo gęsto).
Także mity i legendy rodzinne, fabuły zasłyszane od sąsiadów, może coś, co nazywamy pamięcią genetyczną. No i kilka osób niezwykłych, spotkanych w życiu, na przykład brat mego dziadka, sanacyjny kurier dyplomatyczny. Albo bohater filmu i teatru telewizji Złodziej w Sutannie, w tej roli wystąpił Artur Żmijewski – czyli ks. Infułat, już śp. Józef Wójcik, jedna z postaci z Rzymskiej Wojny i Morza Wewnętrznego, mój sąsiad i sponsor z Suchedniowa. Kto więcej? Może Krzysztof Kąkolewski – wiadomo kim był.
Wśród wszystkich Pańskich miejsc, miejsce pierwsze zajmuje miasteczko, w którym się Pan urodził, podkielecki Suchedniów. Jego literackim odpowiednikiem pojawiającym się w wielu Pana utworach jest miejscowość o nazwie Wrzosów. Krytycy mówią wręcz, że pisze Pan swoją sagę o Wrzosowie, na wzór sagi o Macondo Marqueza (albo na wzór fikcyjnego hrabstwa Faulknera, Yoknapatawphaty) – porównanie, jak większość porównań krytycznoliterackich tyleż objaśniające, co zaciemniające. Bo przecież to Pańskie Macondo jest czymś zupełnie innym, jest Wrzosowem i tylko Wrzosowem. Czym jest dla Pana Suchedniów-Wrzosów? Co Pan z niego wziął, pisarsko, życiowo? Czy nadal często Pan tam wraca?
Dużo zaczerpnąłem, ale nie wszystko, no nieco przetasowałem, czasowo na przykład browar w Suchedniowie -Wrzosowie funkcjonował w międzywojniu, ja mu przedłużyłem pracowity żywot aż do epoki Gierka.
Kulturowo, ściślej literacko, Suchedniów to nader płodna macierz (a może studnia i krynica tematów, inspiracji) pisarzy i literatów – tak jako ich miejsce urodzenia, jak i miejsce pobytów, zdarza się, że i wymuszonych. Taki na przykład Kazimierz Truchanowski, podczas okupacji leśnik i konspirator w suchedniowskich lasach, znany później szerzej jako pisarz i tłumacz. W Suchedniowie bywał wielokrotnie Stefan Żeromski, takoż Adolf Dygasiński, ten drugi ponoć w opowiadaniu Zając sportretował topograficznie Suchedniów. Układ ulic Suchedniowa wykreślił na wzór miast amerykańskich Stanisław Staszic.
Jest tych suchedniowskich ciekawych ludzi dużo, dużo więcej.
Naturalnie, to był taki Lwów w mikroskali, generował i przyciągał talenty. Podczas okupacji w Suchedniowie ukrywał się lekarz i literat żydowskiego pochodzenia, współpracownik Janusza Korczaka, Kazimierz Dębnicki. Chwacki Dębnicki, pepeesiak napisał powieść mocno autobiograficzną, Krzyk przez sen, opisującą swoją okupacyjną gehennę ukrywania się z racji pochodzenia, przeżytą właśnie w Suchedniowie, a konkretnie na ulicy Zagórskiej, czyli popularnym Kruku.
Okazjonalnie, ale i lirycznie, a na pewno na wyrost – Konstanty Paustowski awansował pagórki suchedniowskie na Wierzchy Tatrzańskie w powieści Romantycy.
Ksiądz profesor Włodzimierz Sedlak też zaliczył, we wczesnym dzieciństwie, epizod biedy suchedniowskiej, opisał go w noweli pod sienkiewiczowskim tytułem, acz bardzo uzasadnionym autobiograficznie, tj. Za chlebem.
Partyzant Bronisław Sianoszek w głośnej swego czasu książce wspomnieniowej Śmierć nie przychodzi kiedy czekam dał (na ile cenzura pozwalała) realistyczny obraz Suchedniowa okupacyjnego.
Lubelski dziennikarz i mason Cezary Leżeński w roku 1971 sprokurował broszurkę pt. Konspiracyjna fabryka broni traktującą o okupacyjnym fenomenie na skalę światową – o produkcji w konspiracji tzw. suchedniowskich stenów. Wiadomo wojna, jak i wszystkie inne kataklizmy, są literacko płodne, ale do Suchedniowa nie tylko wojna przyganiała, również pejzaż, znakomite wręcz lecznicze powietrze i taniość życia kusiły wielu.
Najbardziej wieloznaczną postacią, można powiedzieć awanturniczą, która zawitała w suchedniowskie strony, okazał się Ludwik Ławro-Ławrowski, absolwent Politechniki Wiedeńskiej, powstaniec śląski, współpracownik Marii Curie-Skłodowskiej, człowiek „który żył kilka razy”, i ten, który jako pierwszy z Polaków przetłumaczył i trafnym komentarzem opatrzył dzieło Mein Kampfwiadomego Adolfa. W wymiarze suchedniowskim kronikarz miejscowy i tęgi publicysta, w sumie postać tragiczna, gdyż zaszczuty musiał uciekać z Suchedniowa aż do Warszawy, a taka wymuszona zmiana klimatu z prowincjonalnego na stołeczny – dobiła go, jak wielu innych.
Pamiętnikarzem in spe był Marian Piłsudski, kuzyn Marszałka, ostatni z rodu po mieczu, i o tym nazwisku w kraju, leśnik z pobliskiego Ostojowa, ostatecznie dopełnił żywota jako emeryt w suchedniowskim bloku, niestety po jego śmierci jego rękopisy i dokumenty uległy zniszczeniu. Facecjonista, ale z goryczą, pamiętam, jak dłonią zataczając skąpy półokrąg po swej klitce z szelmowskim błyskiem w oku ocenił: ciasnota, zupełnie jak cela Marszałka w Magdeburgu. Jest pochowany na miejscowym cmentarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz