Pod koniec października w kwartalniku "Suma" ukazał się wywiad rzeka Kamila Suskiewicza z suchedniowianinem Tadeuszem Zubińskim, gdzie został przedstawiony jako pisarz, człowiek świętokrzyski, wędrowca, miłośnik Łatgalii. Poniżej przedstawię fragmenty dotyczące Suchedniowa.
W Pana twórczości
są jednak, jak mi się zdaje, mocno widoczne dwa źródła, tzn. właśnie przeżycie
czyli rzeczywistość i literatura, która jest jakimś naturalnym punktem
odniesienia, jakby częścią albo przedłużeniem rzeczywistości (mam tu na myśli te
wszystkie odwołania do książek, pojawianie się w fabule bohaterów literackich z
innych utworów, nawiązania do rozmaitych twórców, czyli elementy, które są w
Pana powieściach rozsiane bardzo gęsto).
Także mity i
legendy rodzinne, fabuły zasłyszane od sąsiadów, może coś, co nazywamy pamięcią
genetyczną. No i kilka osób niezwykłych, spotkanych w życiu, na przykład brat
mego dziadka, sanacyjny kurier dyplomatyczny. Albo bohater filmu i teatru
telewizji Złodziej w Sutannie, w tej roli wystąpił Artur Żmijewski
– czyli ks. Infułat, już śp. Józef Wójcik, jedna z postaci z Rzymskiej
Wojny i Morza Wewnętrznego, mój sąsiad i sponsor z
Suchedniowa. Kto więcej? Może Krzysztof Kąkolewski – wiadomo kim był.
Wśród wszystkich
Pańskich miejsc, miejsce pierwsze zajmuje miasteczko, w którym się Pan urodził,
podkielecki Suchedniów. Jego literackim odpowiednikiem pojawiającym się w wielu
Pana utworach jest miejscowość o nazwie Wrzosów. Krytycy mówią wręcz, że pisze
Pan swoją sagę o Wrzosowie, na wzór sagi o Macondo Marqueza (albo na wzór
fikcyjnego hrabstwa Faulknera, Yoknapatawphaty) – porównanie, jak większość
porównań krytycznoliterackich tyleż objaśniające, co zaciemniające. Bo przecież
to Pańskie Macondo jest czymś zupełnie innym, jest Wrzosowem i tylko Wrzosowem.
Czym jest dla Pana Suchedniów-Wrzosów? Co Pan z niego wziął, pisarsko, życiowo?
Czy nadal często Pan tam wraca?
Dużo zaczerpnąłem,
ale nie wszystko, no nieco przetasowałem, czasowo na przykład browar w
Suchedniowie -Wrzosowie funkcjonował w międzywojniu, ja mu przedłużyłem
pracowity żywot aż do epoki Gierka.
Kulturowo, ściślej
literacko, Suchedniów to nader płodna macierz (a może studnia i krynica
tematów, inspiracji) pisarzy i literatów – tak jako ich miejsce urodzenia, jak
i miejsce pobytów, zdarza się, że i wymuszonych. Taki na przykład Kazimierz
Truchanowski, podczas okupacji leśnik i konspirator w suchedniowskich lasach,
znany później szerzej jako pisarz i tłumacz. W Suchedniowie bywał wielokrotnie
Stefan Żeromski, takoż Adolf Dygasiński, ten drugi ponoć w opowiadaniu Zając sportretował
topograficznie Suchedniów. Układ ulic Suchedniowa wykreślił na wzór miast
amerykańskich Stanisław Staszic.
Jest tych
suchedniowskich ciekawych ludzi dużo, dużo więcej.
Naturalnie, to był
taki Lwów w mikroskali, generował i przyciągał talenty. Podczas okupacji w
Suchedniowie ukrywał się lekarz i literat żydowskiego pochodzenia,
współpracownik Janusza Korczaka, Kazimierz Dębnicki. Chwacki Dębnicki,
pepeesiak napisał powieść mocno autobiograficzną, Krzyk przez sen,
opisującą swoją okupacyjną gehennę ukrywania się z racji pochodzenia, przeżytą
właśnie w Suchedniowie, a konkretnie na ulicy Zagórskiej, czyli popularnym
Kruku.
Okazjonalnie, ale i
lirycznie, a na pewno na wyrost – Konstanty Paustowski awansował pagórki
suchedniowskie na Wierzchy Tatrzańskie w powieści Romantycy.
Ksiądz profesor
Włodzimierz Sedlak też zaliczył, we wczesnym dzieciństwie, epizod biedy
suchedniowskiej, opisał go w noweli pod sienkiewiczowskim tytułem, acz bardzo
uzasadnionym autobiograficznie, tj. Za chlebem.
Partyzant Bronisław
Sianoszek w głośnej swego czasu książce wspomnieniowej Śmierć nie
przychodzi kiedy czekam dał (na ile cenzura pozwalała) realistyczny
obraz Suchedniowa okupacyjnego.
Lubelski
dziennikarz i mason Cezary Leżeński w roku 1971 sprokurował broszurkę pt. Konspiracyjna
fabryka broni traktującą o okupacyjnym fenomenie na skalę światową – o
produkcji w konspiracji tzw. suchedniowskich stenów. Wiadomo wojna, jak i
wszystkie inne kataklizmy, są literacko płodne, ale do Suchedniowa nie tylko
wojna przyganiała, również pejzaż, znakomite wręcz lecznicze powietrze i
taniość życia kusiły wielu.
Najbardziej
wieloznaczną postacią, można powiedzieć awanturniczą, która zawitała w
suchedniowskie strony, okazał się Ludwik Ławro-Ławrowski, absolwent
Politechniki Wiedeńskiej, powstaniec śląski, współpracownik Marii
Curie-Skłodowskiej, człowiek „który żył kilka razy”, i ten, który jako pierwszy
z Polaków przetłumaczył i trafnym komentarzem opatrzył dzieło Mein
Kampfwiadomego Adolfa. W wymiarze suchedniowskim kronikarz miejscowy i tęgi
publicysta, w sumie postać tragiczna, gdyż zaszczuty musiał uciekać z
Suchedniowa aż do Warszawy, a taka wymuszona zmiana klimatu z prowincjonalnego
na stołeczny – dobiła go, jak wielu innych.
Pamiętnikarzem in
spe był Marian Piłsudski, kuzyn Marszałka, ostatni z rodu po mieczu, i
o tym nazwisku w kraju, leśnik z pobliskiego Ostojowa, ostatecznie dopełnił
żywota jako emeryt w suchedniowskim bloku, niestety po jego śmierci jego
rękopisy i dokumenty uległy zniszczeniu. Facecjonista, ale z goryczą, pamiętam,
jak dłonią zataczając skąpy półokrąg po swej klitce z szelmowskim błyskiem w
oku ocenił: ciasnota, zupełnie jak cela Marszałka w Magdeburgu. Jest pochowany
na miejscowym cmentarzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz