Obraz św. Mikołaja. |
Joanna Helena Ledoux urodziła się 19 listopada
1836 roku w Warszawie jako córka Walentego Franciszka Tadeusza Ledoux
i Eleonory Karoliny z domu Caroli (Karoli). Przez przyjaciół,
rodzinę i znajomych nazywana była z francuska Żanetą. Rodzice jej to
Warszawianie mieszkający przy ulicy Senatorskiej (lata 1826–1836), potem
Bednarskiej (1836 rok), Żabiej (1854 rok) i in. Ojciec Joanny –
Franciszek (tego imienia używał oficjalnie), już w chwili swojego ślubu
w 1826 pracował na stanowisku Naczelnika Wydziału Skarbowego
w Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu Królestwa Polskiego
w Warszawie.
Rodzice należeli do elity warszawskiej, o czym może
świadczyć posada ojca, wzmiankowani w akcie ślubu świadkowie biorący
udział w nabożeństwie ślubnym, tj. Józef Lex – kapitan w Pułku
Gwardii Wojsk Polskich oraz Stanisław Kindler – major w Pułku
IV Piechoty Liniowej Wojsk Polskich, miejsce zamieszkania w Warszawie
przy ulicy Senatorskiej (w akcie ślubu rodziców Joanny odnotowano, że
kawaler mieszka pod nr 467A, a panna pod nr 478) oraz fakt, że brat matki
– Ludwik Karoli – był jubilerem. Ale to nie koniec rodzinnych i szczytnych
dla nazwiska powiązań. Dziadek Joanny to rodowity Francuz, człowiek, który
zasłużył się dla kultury, nie tylko Warszawy, ale też Polski. Franciszek Gabriel
Le Doux (tak pisano wtedy jego nazwisko) to sławny tancerz (baletmistrz)
i założyciel baletu polskiego. Został sprowadzony w 1782 r.
z Paryża przez hrabiego Antoniego Tyzenhausa – nadwornego podskarbiego
litewskiego3 – do Grodna w celu zorganizowania tam szkoły baletu.
Do Warszawy został przeniesiony w 1785 roku z grupą
wykształconych przez siebie uczniów już jako choreograf. Z początkiem jego
bytności w Polsce, a konkretnie u Tyzenhauza w powiecie
słonimskim, jeszcze przed wyjazdem do Grodna, wiąże się zdarzenie dot.
przystosowywania się młodego paryżanina do otoczenia. Warto, nie zmieniając
języka, przytoczyć w całości za Antonim Magierem ów epizod.
Ledoux
wesoły, żywy paryżanin, z roskosznej stolicy Francyi, widzi się być nagle
przeniesionym do tej niejako dla siebie pustyni, gdzie przy niebrakujących dla
siebie wygodach, przyszło mu atoli walczyć przeciwko ostrości mroźnego klimatu,
nieznajomości języka, braku towarzystwa, a nadto (jak sam wyznawał),
zostawać obok mieszkania ekonoma, gdzie często rozlegały się w niebogłosy
karanych przez niego, nędznych tego kraju kmiotków. Po kilkokrotnem
napominaniu okrutnika, raz zniecierpliwiony na te wrzaski, wpadł na ekonoma,
wyrwał mu z rąk kańczuk i grzbiet mu dobrze nim wybił. Przestrzeżony
potem od Sitańskiego kommissarza o złych skutkach tej porywczości, iż
znieważył szlachcica; później doświadczył zemsty, gdy jadąc do sąsiedztwa
sankami, w lesie został napadniętym, i przy żwawej utarczce, otrzymał
ranę na twarzy w bliskości oka. Przeniesiony do innego domu, dokładał
starania, aby w obowiązanym czasie, mógł dobraną już szkolę, doprowadzić
do zamierzonego sobie celu.
Henryk Kazimierz Korus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz