Strony

poniedziałek, 17 lipca 2017

Genialna sopranistka z Suchedniowa (3)

Wypada teraz napisać o Augustynie Blochu. W 1945 opuścił swój dom rodzinny i zamieszkał w Gdańsku, gdzie był organistą w jednym z kościołów /geny organowe rodzinne-ojciec też był organistą/ a popołudniami kształcił się w średniej szkole muzycznej. Ale już wtedy miał problemy z księżmi, którym nie przypadały do gustu jego impresje organowe. Grał bez nut i ciągle eksperymentował. Kiedyś dla żartu wpół mszy zagrał swoje impresje na dwóch dzwonkach pożyczonych od ministrantów. Ksiądz był tym zdegustowany, ale taki był Augustyn.
Zrobił wprawdzie dyplom w klasie organów, ale niedługo potem zajął się jednak kompozycją. I stworzył wiele niezapomnianych dzieł, m.in.  Medytacje do tekstów biblijnych na sopran, organy i perkusję, pierwsze wykonanie-1961- koncert Związku Kompozytorów Polskich-grał wtedy na organach. Ajelet, powstała na zamówienie Polskiego Radia opera-misterium do libretta Iwaszkiewicza, z elementami śpiewów synagogalnych i partią tytułową dla Łukomskiej. Na organach grał Augustyn Bloch. Cykl Carmen biblicum na sopran i 9 instrumentów do łacińskich tekstów Bloch napisał dla miasta Witten na festiwal Dni Nowej Muzyki i tam występował ze śpiewającą żoną Haliną  i z orkiestrą pod jego batutą.
W 1980 roku odbyło się prawykonanie. W parę miesięcy później, na Warszawskiej Jesieni, poprowadził ten utwór z muzykami The London Sinfonietta. Ale ze wspólnych występów jako najbardziej tajemniczy i wprost nieziemski utrwalił się Łukomskiej pewien wieczór z połowy lat osiemdziesiątych związany z księżniczką Ingeborg zu Schleswig-Holstein. Była uzdolniona malarką i interesowała się też kulturą polską, w tym muzyką Augustyna Blocha. Nie mogła pojąć, jakim cudem niemiecki okręt z jej rodowym nazwiskiem wymalowanym na burcie, rozpoczął 1 września 1939 roku ostrzał Westerplatte i Polakom kojarzy się z wybuchem wojny. Późniejsze dzieło Blocha, „Droga ku światłu” inspirowały obrazy księżniczki. Pracownię miała w Hamburgu, i tam też posiadała rodzinną rezydencję. Na nocnym wspólnym  spotkaniu po udanym koncercie poprosiła o Halinę  o śpiew. Ku zdumieniu Łukomskiej, każdą arię i pieśń, jaką przywodziła jej pamięć, mąż odnajdywał wśród klawiszy i sprawnie akompaniował. Zasłuchana księżniczka  siedziała na dywanie. Z parą polskich artystów połączyła ją wieloletnia przyjaźń. 
To już prawie koniec - i jeszcze ta jedna ostatnia fotografia. Są już razem we dwoje i nie ma już muzyki, która została na nośnikach klasycznych typu płyty i elektronicznych a tą trzecią tym razem i już na zawsze jest cisza, cisza naszego zabytkowego suchedniowskiego cmentarza. 
Andrzej Sasal - "Nasze gene-historie"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz